Nie masz konta? Zarejestruj się

Przełom Online

Chciałoby się trochę lepiej żyć...

31.05.2024 18:44 | 1 komentarz | 5 810 odsłon | Grażyna Kaim

Gdyby Andrzeja Bajera z Trzebini trzeba było przedstawić w kilku zdaniach, to brzmiałyby one tak: Ma 67 lat, niesprawne nogi, chore oko, na które nie widzi (na szczęście drugie jest w porządku) i dobre serce. Ma też 950 zł emerytury i dach nad głową. Nie ma za to bieżącej wody, toalety ani żadnych innych wygód powszechnych w XXI wieku. Jest kawalerem. Można by jeszcze dodać, że nie narzeka, nie krytykuje, nie ocenia i że krążą wokół niego anioły i sępy.

1
Chciałoby się trochę lepiej żyć...
Andrzej Bajer jest niepełnosprawny, chodzi o kulach, a w domu, w którym mieszka nie ma nawet bieżącej wody
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Mieszka na Piaskach. To spokojne osiedle domów jednorodzinnych w Trzebini. Obok tych starszych o niewyszukanej bryle prostopadłościanów, z lat 70. i wcześniejszych, buduje się tam coraz więcej nowych willi z łamanymi na różne strony dachami. Kryją się częściowo za nowoczesnymi ogrodzeniami, co odróżnia je od tych pierwszych, oddzielonych od ulicy tradycyjną metalową siatką.

Przy domu Andrzeja Bajera jest siatka. Mieszka w nim od dziecka. Teraz sam. Czasy, gdy żył w nim z mamą, ojcem, siostrą i bratem są takie odległe...

 

Trzy anioły

Na osiedlu jest znany, bo wiele lat pracował przy pracach społecznie użytecznych.

- Tak solidnego pracownika to to osiedle nie miało - mówi Wojciech Hajduk, radny i przewodniczący Rady Osiedla Piaski. Zna pana Andrzeja od dziecka. I jako sąsiada, i jako pracownika, któremu zlecał różne roboty w ramach wspomnianych prac społecznie użytecznych. Zawsze jest na posterunku, gotowy do pomocy, gdy na horyzoncie pojawiają się jakieś biurokratyczne wyzwania, z którymi pan Andrzej będzie musiał się zmierzyć.

- Patrz pani na ten dach. Przecież sam Andrzej nic z tym nie zrobi. Może ktoś się znajdzie, co mu pomoże. My też byśmy się jakoś zorganizowali do roboty - deklaruje sąsiad, pan Janek, od którego dowiedzieliśmy się o istnieniu Andrzeja Bajera, i który nas do niego zaprowadził.

Tyle tylko, że w domu nie tylko dach trzeba by wyremontować. Przede wszystkim do rozwiązania jest kwestia sanitarna - woda, odpływ, ubikacja, ale też zagrzybione ściany, drzwi okna, ogrzewanie... Właściwie wszystko.

Dom jest stary i od wielu lat nieremontowany, bo na taki luksus jak remont czegokolwiek, pan Andrzej pozwolić sobie nie może. Za 950 zł emerytury, świata nie zawojuje.

Może za to liczyć na dwudaniowy obiad, którym codziennie częstuje go pani Irena. Mieszka w domu obok. Mówi do niej ciociu, bo są spokrewnieni. To dalsza rodzina, ale obecnie najbliższa.

- Jak jeszcze mógł, to mi się odwdzięczał, trawę kosił. Teraz już nie da rady, ale obiad zawsze ode mnie dostanie. Dziś był kotlet, kapucha i rosół - wymienia pogodna 87-latka. Ziemniaków nie wylicza, bo zawsze są. - Tak już się przyzwyczaiłam, że ziemniaki do obiadu muszą być.

Mięso też musi być. Jak nie kotlet to sznycel, jak nie sznycel to gulasz...W piątki knedle ze śliwkami, z truskawkami, albo jajko sadzone... I tak po kolei.

- W wigilię i na Wielkanoc, też mu zanoszę. I ciasto, i święcone. Żadnych pieniędzy za to nie chcę. Gotuję dla siebie, to i jemu ugotuję. Zresztą tak dla dwóch jest łatwiej - tłumaczy.

W zakupach i ona potrzebuje pomocy, ale jest taksówkarz - Irek, który jej w tym pomaga.

- Pewnie, że to kosztuje, no ale trudno. Dzisiaj bez pieniędzy nie ma nic - konstatuje.

 

Tylko on

Dom, w którym Andrzej Bajer mieszka podzielony jest na dwie części. Jedną zajmowała jego rodzina, drugą rodzina ciotki - siostry jego matki. Teraz w całym budynku jest tylko on. Ma do dyspozycji dwa pokoje. Korzysta z jednego. Od drzwi wejściowych dzieli go maleńki przedpokój. Pokój jest sypialnią, kuchnią i łazienką w jednym.

Centralne miejsce zajmują w nim dwa złączone łóżka. Równiutko pościelone. Stoi przy nim niewielki stolik i dwa krzesła. Pod jedną ścianą lodówka, pod drugą piec na węgiel (pełni funkcję i kuchni do gotowania, i centralnego ogrzewania). Na nim miska z czysta wodą. Obok dwie szafki kuchenne i telewizor. Pod oknem dwupalnikowa kuchenka elektryczna. Ascetycznie. Żadnych bibelotów i zbędnych „łapaczy kurzu" Tylko to, co potrzeba.

W pomieszczeniu jest półmrok. Okien lepiej nie odsłaniać. Przerdzewiały karnisz trzyma zasłony i firanki „na słowo honoru".

- Jakbym to ruszył to wszystko zleci - tłumaczy gospodarz.

Nie patrząc na brudne, zagrzybione ściany, dziw bierze jaki tam porządek. Wszystko równiutko poukładane. Żadnych śmieci, niewymytych naczyń, ubrań na wierzchu.

- Tak jestem nauczony od dziecka - stwierdza pan Andrzej.

Umywalki czy toalety próżno szukać. Nie ma. Potrzeby załatwia do wiadra, myje się w miednicy.

- Na szczęście ręce mam sprawne - mówi.

Przy domu, na zewnątrz, jest wychodek i szambo.

- Wodę można by z piwnicy pociągnąć, bo tam jest. Widziałem, jak układałem Andrzejowi drewno. Z pięć metrów rurki byłoby potrzebne. Tylko, że z odpływem będzie problem... - myśli głośno pan Janek.

- Ciotka, która mieszkała w drugiej części domu miała wodę, bo sobie ją doprowadziła. U nas zawsze nosiło się wodę ze studni - wyjaśnia pan Andrzej.

Teraz część po ciotce stoi opuszczona, bo spadek obciążony jest ponoć dużym długiem, więc nikt nie jest nim zainteresowany. Stan całej nieruchomości jest nieuregulowany. Pan Andrzej mieszka w niej sam, ale żadnych formalnych praw własnościowych do niej nie ma.

 

Matecznik

W domu przy Kilińskiego żyje od dziecka. Tata był kierowcą, mama pracowała w Chełmku, w zakładach obuwniczych. Miał jeszcze siostrę i brata. Nikt już nie żyje.

Po podstawówce poszedł do szkoły górniczej w Sierszy, jak wielu chłopaków z Trzebini w tamtym czasie. Miał zawód i robotę - na kopalni w Sierszy. Pracował w niej 10 lat.

- Pod koniec lat 80., to był 88. albo 89. rok, mama miała udar. Zrezygnowałem z pracy, bo musiałem się nią opiekować. Wszystko przy niej robiłem. Myłem, przebierałem, zapudrowałem, jak trzeba było... - wspomina.

Zmarła w 2001 roku. Na kopalnię już nie wrócił. W ogóle o pracę było wtedy ciężko, duże bezrobocie. Zatrudniał się dorywczo w zakładach tłuszczowych i w gumowni. Kiedy połamał nogi i pracować już nie mógł, zgłaszał się do prac społecznie użytecznych, żeby mieć jakiś grosz. Do emerytury, na którą przeszedł w ubiegłym roku, liczyła się jednak tylko praca w kopalni. 10 lat to krótko, toteż i emerytura niewielka. Obecnie 950 zł.

Ale nie narzeka.

- Nie jestem roszczeniowy i wiele mi nie potrzeba - kwituje.

 

Pechowe lata

2013-14 rok. Chwila nieuwagi, upadek i szpital. Raz, drugi, trzeci... Kolejno złamał kostkę, biodro i kolano. Kolano uszkodził, gdy jeszcze leczył biodro. Po tych wypadkach już samodzielnie na nogi nie stanął. Z trudem porusza się o kulach.

- Lekarze mi mówili, żebym na operację biodra poszedł. Protezę by mi zrobili. Ale jak? Ja nie mam do tego warunków, bo jak sobie poradzę po tej operacji? Najpierw będę w szpitalu, okej, ale potem co? Przecież ja nawet wstać bym nie mógł. Kto mi pomoże? Ktoś bez przerwy musiałby koło mnie chodzić. A póki daję sobie jakoś radę tak jak jest, to po co mi taki kłopot? - wyrzuca z siebie serię retorycznych pytań pan Andrzej.

Chociaż bez pomocy innych trudno by mu było przetrwać. Zakupy robi sąsiadka, bierze też ubrania do prania, koło domu pomoże pan Janek, o ciepły posiłek dba pani Irena, a w załatwieniu urzędowych spraw może liczyć na Wojtka Hajduka.

Z OPS-u, poza pieniędzmi na jedzenie (240 zł miesięcznie) dostaje też węgiel, tonę na sezon.

- Co to jest tona... Spalam dwie, dwie i pół. Półtorej tony muszę sobie dokupić - mówi.

Teraz ma już emeryturę, ale wcześniej starał się o rentę, żeby mieć z czego żyć. Komisja w Chrzanowie orzekła, że jego stan jest lekki, może iść do pracy i pieniędzy mu nie przyznała. Z pomocą radnego Hajduka odwołał się do województwa. Skutecznie. Dostał świadczenie - bezterminowo.

 

Oszczędne życie

Żyje bardzo oszczędnie. Wydatków nie ma dużo. Za prąd płaci miesięcznie 120 zł. Wodę ma ze studni. Na lekarstwa potrzebuje na miesiąc 100-140 zł, na telefon 50 zł. Płaci też podatek od nieruchomości - 260 zł na rok. Nigdzie nie chodzi, to i ubrań nie potrzebuje za wiele. Na żywność wydaje jakieś 300-350 zł. Na jedzenie dostaje też z OPS-u 240 zł na miesiąc.

- Lekarstwa to są głównie przeciwbólowe. Mam też maści do smarowania - na nogi i stawy. Na plecy też, bo i plecy mi kurde napierniczają. Do jedzenia kupuję konserwy, jakieś pierogi, to co łatwo da się przygotować. Owoce wiadomo, drogie, to nie kupuję. Wczoraj kolega był, to mi przyniósł banana. A resztę pieniędzy, co mi zostaje, to odkładam. Tak nauczony jestem, że musi mi starczyć to co mam. Czasem się ludzie dziwią, jak można żyć za takie pieniądze? No, jednak się da - mówi, nie kryjąc satysfakcji.

Lodówka po brzegi wypełniona jest chlebem, poporcjowanym w woreczkach. Właściwie to główny jej asortyment. Poza tym kawałek hermetycznie zamkniętej kiełbasy i szynki, dżem, musztarda, słoik z gulaszem i fasolką po bretońsku. Skromnie, ale udało by się z tym przetrwać może i kilkanaście dni.

 

Miękkie serce

Teraz, gdy z poruszaniem się ma już duży problem, jakakolwiek praca fizyczna odpada. Nawet cioci - tej od obiadów - nie chodzi kosić trawy.

- Nie dam rady - tłumaczy się.

Ale przez wiele lat, już po wypadkach, zgłaszał się do prac społecznie użytecznych i dbał o porządek na Piaskach - przycinanie gałęzi, zbieranie śmieci, zamiatanie, sprzątanie tablic ogłoszeniowych, wyrywanie trawy z chodnika. Otrzymywał za to niewielkie pieniądze.

- Pana Andrzeja to znam od małego, bo kilka domów dalej mieszkamy - mówi Wojciech Hajduk. - Tak bardziej z charakteru i pracowitości to poznałem go, jak zostałem przewodniczącym Rady Osiedla Piaski, w 2015 roku. Gmina przydziela radom osoby do prac społecznie użytecznych. Od wiosny do jesieni wykonują drobne prace porządkowe. Do naszego osiedla przydzielany był pan Andrzej. Dobrze wykonywał robotę. To jeden z lepszych pracowników, jakich to osiedle miało. A kilku po panu Andrzeju już było, więc mam porównanie.

Także przy tych pracach Andrzeja Bajera poznał pan Janek, 75-letni Ślązak, były górnik. Od 40 lat mieszka w Trzebini na osiedlu Widokowym, ale na Piaskach wyremontował dom po teściach i spędza w nim dużo czasu.

- Andrzeja widywałem od dawna, ale nie interesowałem się nim. Dopiero jak zaczął te roboty interwencyjne, to zwróciłem na niego uwagę. Kaleka o kuli z tymi wszystkimi narzędziami... Miał swój wózek, grabie, miotłę. Był naprawdę pracowity. I robotę dobrze robił. Zapytałem się go w końcu: po co ty chłopie tak robisz? To mi odpowiedział: a z czego mam żyć? I tak zacząłem go lepiej poznawać. Dorabiał sobie też kosząc trawę u ludzi na Piaskach. Jak go spotykałem, to dawałem mu raz coś do ubrania, raz coś do jedzenia. Ale on nigdy o nic się nie upomniał, że coś by chciał.

Niestety Andrzej ma miękkie serce - tak mówi pan Janek. I wykorzystują to różne niebieskie ptaki, które u niego bywają.

- Zawsze coś od niego wyciągną. Wykorzystują, że jest dobry, trochę naiwny i podzieli się tym, co ma, choć sam prawie nic nie ma - kręci głową ze złością pan Janek. - Czasem mu mówię, że musi zmądrzeć. Andrzej nie pije, może pani sąsiadów popytać. Czasem piwo, ale o kolegach tego powiedzieć nie można...

 

Mieszkanie czy dom

Panu Jankowi bardzo zależy, żeby choć trochę poprawić Andrzejowi warunki w jakich mieszka. Bo wart jest tego. Sam też chętnie pomoże.

- Może ktoś się zgłosi, może dałby materiał, może ktoś coś zrobi... Są jeszcze tacy ludzie... Na dach to ze 2 arkusze blachy by wystarczyły. W środku trzeba by całe tynki zbić i nowe kłaść. Jakby była jakaś pomoc, to szło by to jakoś zorganizować i zrobić to gospodarczym sposobem.

Z kolei Wojciech Hajduk aktualnie zajmuje się załatwianiem formalności dotyczących świadczenia wspierającego dla osób, które posiadają orzeczenie o niepełnosprawności.

- Wniosek składa się do komisji przy PCPR w Chrzanowie. Ja go przygotuję i spróbujemy. Nie ma gwarancji, że panu Andrzejowi zostaną przyznane jakieś pieniądze, ale może... - mówi pan Wojtek.

Jest też opcja mieszkania socjalnego. Trzeba złożyć podanie i czekać. Z jednaj strony pan Andrzej może by i je chciał, bo nawet najskromniejsze warunki mieszkania socjalnego będą lepsze niż te, w których żyje teraz. Z drugiej strony, tu ma sąsiadów chętnych do pomocy, ciocię Irenę z jej codziennym obiadem, spokój, ogródek, ludzi którzy go dobrze znają i nie oceniają po pozorach...

Pan Wojtek deklaruje, że jakby co, to podanie napisze i złoży gdzie trzeba. Jeśli zostanie zakwalifikowane, to zostanie tylko czekać, bo mieszkań socjalnych w gminie jest mniej niż potrzeb.

 

Czas na myślenie

Andrzej będzie musiał o tym wszystkim pomyśleć. Czasu na myślenie ma dużo. Ale za wiele to rozmyślać nie lubi. Woli skupić się na tym co tu i teraz, co go otacza.

Przy ładnej pogodzie siada na krześle, przy ścianie, na podwórku, obserwuje przylatujące ptaki. Słucha ich. To sprawia mu przyjemność. W gorszą pogodę i zimą ogląda telewizję - wiadomości, sport - siatkówkę, piłkę nożną, ręczną... Radia nie ma, gazet czy książek nie czyta ze względu na słaby wzrok.

Poświęca też czas na sprzątanie, zrobienie koło siebie, a w jego przypadku to czasochłonne czynności. Widzi, że jego stan cały czas się pogarsza. Mięśnie są coraz mniejsze i słabsze.

- Ważne, że jeszcze dam radę się poruszać. Ja nie potrzebuję wiele. Nie wymagam, żeby koło mnie skakali.

Marzenia?

- Nie mam marzeń. Chcę tylko spokojnie żyć. To co mam, to jest w porządku. Wiadomo, że chciałoby się trochę lepiej żyć, ale jak jest tak, to żeby gorzej nie było.

Ale zaraz dodaje:

- O, chciałbym mieć łazienkę, żeby się wykąpać. To by było fajnie... I jeszcze jakbym dostał te pieniądze, co pan Wojtek się dla mnie o nie stara, to kupiłbym piłę, pan Janek by mi pociął nią drewno. Na zimę na opał by było.

 

Grażyna Kaim