Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

Miejsce między niebem a ziemią

29.06.2024 16:00 | 0 komentarzy | 2 990 odsłony | Ewa Solak
Chirurgia, pediatria, nawet onkologia - to oddziały szpitalne, które leczą i dają nadzieję, że pacjent wyjdzie zdrowy. Oddział paliatywny pomaga złagodzić ból umierania. „To naprawdę ważne, że w szpitalu go uruchomiono" - mówią z przekonaniem rodziny pacjentów. Wpisują się do oddziałowej pamiątkowej księgi i wysyłają listy z podziękowaniami. Mimo że ich bliscy już nie żyją.
0
Miejsce między niebem a ziemią
Pielęgniarki oddziału paliatywnego wraz z ordynator Krystyną Domagałą (w bordowym uniformie)
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Wiele osób samo zerknięcie na drzwi tego oddziału przyprawia o ciarki, nie mówiąc już o wejściu do środka. Drugie piętro, drzwi na lewo. Wyremontowane wnętrze, jasne ściany. Po prawej pokój pielęgniarki oddziałowej, po lewej „pokój pożegnań". Konsola pielęgniarska kilka metrów dalej. Spokój. Tylko krzyk bólu pani Jadzi co jakiś czas rozdziera panującą tu ciszę. Czasem słychać też pikanie urządzeń podtrzymujących życie. Ile uderzeń serca pani Jadzia ma jeszcze przed sobą?

Bywały chwile załamania

Urszula Kocot pracuje na oddziale od początku. Jest oddziałową. Co zdecydowało, że tu przyszła?

- Trudno jednoznacznie powiedzieć. Chyba zespół pełen empatii - mówi z uśmiechem pielęgniarka, choć uśmiech w tych okolicznościach dla wielu osób wydaje się naprawdę trudny.

To był jeszcze czas COVID-u. Rehabilitacja, gdzie wtedy pracowała, była w rozsypce, nie przyjmowano pacjentów. Razem z dziewięcioma koleżankami po fachu zdecydowała się spróbować.

- Zrobiłam to, bo część z nich wtedy już związana była z hospicjum domowym i miała doświadczenie w pracy z osobami nieuleczalnie chorymi. Wiedziałam, że można polegać na ich wsparciu. Każda z nas jest inna, ale nasze doświadczenie sprawia, że cały oddział sprawnie funkcjonuje - podkreśla.

Pani Urszula nie kryje jednak, że miała chwile załamania. Po pierwszych miesiącach było najtrudniej. Wszystko przestało cieszyć, przestała widzieć sens w tym co robi. Snuła się apatycznie po oddziale, przestała się śmiać. Ale została. Pomogły rozmowy z psycholog, z przyjaciółmi, z księdzem.

Jest dobrym duchem tego miejsca. Tak, jak ordynator Krystyna Domagała. Pracując wcześniej w hospicjum domowym doskonale wie, jak wygląda zbliżanie się do przejścia na drugą stronę. Dla nikogo nie jest to łatwe. Ani dla pacjenta, ani dla jego bliskich.

Była kobieta z nowotworem. Przeżyła

- Opieka paliatywna afirmuje życie, ale uznaje umieranie jako normalne zjawisko i integralny etap życia każdego człowieka. Umożliwia złagodzenie bólu nowotworowego i innych objawów chorobowych. Oferuje wsparcie pacjentom, pomagając im żyć aktywnie, jak długo to możliwe i pomóc w godnym odejściu - mówi Urszula Kocot.

Nie każdy to jednak rozumie. Nie do końca wie, na czym ta praca polega. Czasem po prostu na trzymaniu za rękę, innym razem na podaniu morfiny czy zmianie pampersa. Większość personelu ciężko tam haruje, bo codzienne czynności pielęgnacyjne wymagają krzepy. Od świtu do nocy. I w nocy.

- Przyjmujemy osoby nieuleczalnie chore. W niektórych wypadkach jednak udaje się pomóc pacjentowi tak, że jest w stanie samodzielnie lub z pomocą rodziny funkcjonować w domu. Z chorobą, ze wszystkimi jej konsekwencjami, ale z mniejszym bólem - zaznacza Urszula Kocot.

Bywają sytuacje, że pacjenci trafiają na oddział wycieńczeni, w bardzo złym stanie, ale leczenie jest na tyle skuteczne, że ich stan się poprawia. Pielęgniarki pamiętają kobietę, chudzinkę ważącą około 40 kg, z nowotworem wyniszczającym jej organizm. Udało się, przeżyła, wyszła do domu. Przynajmniej na jakiś czas.

W domu nawet nie chciało mi się jeść

Pani Basia, ma 83 lata. Jest jedną z nielicznych pacjentek mogących chodzić. Teraz jednak siedzi na łóżku, patrząc w okno. Ma włosy ostrzyżone „na jeża". Nie ma nosa. Dlatego, gdy z balkonikiem i pomocą pielęgniarek wychodzi na spacer po oddziale, zakłada maseczkę. Czuje się wtedy mniej skrępowana. Czuje się lepiej.

- Dlatego niech się pani nie opala i nic na twarzy nie gniecie. Mnie dopadł rak skóry. Przeszłam dziewięć operacji twarzy. A potem jeszcze wyszedł nowotwór piersi. W zasadzie już byłam na skraju życia i pogodziłam się z tym, że już czas odejść. Ale tu odżyłam - mówi pani Basia.

Prosi, żeby pochwalić pielęgniarki i opiekę, bo lepszej nigdy nie miała.

- Pracują jak pszczółki. Wszystko mi tu pasuje, a w domu nie chciało mi się nawet jeść. Tu mnie dziewczyny przekonały, że jeszcze warto - opowiada.

Jest miłośniczką krzyżówek, ogląda czasem filmy. Chętnie wspomina młodość. Wiele lat przepracowała w Fabloku. Lubi o tym opowiadać.

 


Fototapeta dla mamy

Dwie sale dalej leży pan Józef. Jest po poważnej operacji. Powoli zbiera się z powrotem do życia.

- Otwarcie tego oddziału to była bardzo potrzebna decyzja dyrekcji szpitala - mówi jego żona, Halina.

Towarzyszy Józefowi, bo na umieranie to on jeszcze ma czas. W domu nie byłaby w stanie mu sama pomóc. A 52 lata po ślubie to jest jednak coś, co zobowiązuje i przywiązuje do drugiego człowieka.

- Dzieci już z domu wyfrunęły, a my zawsze byliśmy razem. Kiedy mąż jest tutaj, czuję, że jest bezpieczny - mówi pani Halina.

Wierzy, że razem wrócą do domu. Już wkrótce, już niedługo

- Jestem tu dziesięć dni. Jeszcze trochę i wystarczy. Opiekę mam świetną, personel wspaniały, ale może za jakiś czas wyjdę - mobilizuje się pan Józef.

Obok na łóżku leży mężczyzna. Większość czasu przesypia. Czasem wybudza się wodząc zmęczonym wzrokiem po sali.

- A tu mamy specjalny pokój. Syn chciał umilić matce ostatnie chwile. Kupił piękną fototapetę, na którą sobie pacjenci patrzą - wskazuje jedna z sióstr.

Na fototapecie widać strumień górski i zielony las.


Są na swoim miejscu

Wszystkie pielęgniarki spotykają się w pracy z umieraniem. To miejsce jest jednak szczególnie bliskie sprawom śmierci, dlatego nie każdy jest w stanie tu pracować. Większość pielęgniarek i opiekunek medycznych wcześniej nie planowała, że trafi na oddział paliatywny. Sama myśl o tym była trudna. Teraz mówią, że czują się tu na swoim miejscu. Miejscu, w którym mogą pomagać.

- Przez wiele lat prowadziłam z mamą sklep warzywniczy nieopodal Rynku. Do dziś czasem tam jestem, ale zawsze czułam, że chcę pracować w szpitalu - opowiada Iwona Puz.

Parę lat temu zacisnęła zęby, poszła do szkoły. Została opiekunką medyczną. Kiedy robiła praktyki w szpitalu już wiedziała, że to jest to. Od czerwca ubiegłego roku pracuje na oddziale paliatywnym.

- Każdy boi się umierać. Czasem trwa to parę godzin, a czasem wiele tygodni. Tutaj dzięki lekom, jest im łatwiej przez to przejść - mówi pani Iwona.

Pamięta najmłodszą osobę, której niosły wsparcie. 40-letnia kobieta z rakiem. Umierała, choć nigdy nie paliła, nie piła i co dzień biegała. Zdrowy tryb życia, zero tłuszczu na brzuchu. Nowotwór ją pokonał.


Jak druga rodzina. Przeżywamy każdą śmierć

- Najgorzej jest, gdy ludzie odchodzą w samotności. Dla nich jesteśmy jak druga rodzina. Czuwamy, czasem nawet śpiewamy i modlimy się z pacjentami, jak trzeba - mówi Iwona Puz.

- Na innych oddziałach nie ma nieraz możliwości, żeby poświęcić więcej czasu pacjentom. Tu co dwie godziny ich przekładamy, smarujemy, żeby nie było odleżyn. Wiele z nich zresztą tu zaleczyłyśmy - opowiada pielęgniarka Kasia Marcelińska.

Wysoka, szczupła, w okularach. Zdecydowanie w oczach. Wie, że dzięki iskierce nadziei, jaką razem z koleżankami dają umierającym, znacznie łatwiej jest im się pogodzić z tym, że zostawiają swoich bliskich.

- My też jesteśmy z pacjentami zżyte. Przeżywamy każdą śmierć na oddziale - przyznaje.

Nauczyła się nie przenosić jednak pracy do domu, bo wie, że to nikomu nie służy. Przepracowała w szpitalu 26 lat, więc dobrze to rozumie.


Rodziny się nieraz boją

Czasem najbliżsi boją się tu przychodzić. Boją się oglądać matki czy ojców w ciężkim stanie. Nie potrafią czasem nawet przy nich usiąść. Uciekają.

- To my często ich czeszemy, obcinamy paznokcie, choć najbliżsi mogliby też to zrobić. Nie wiedzą jednak jak lub nie potrafią się do tego zabrać - mówi Agnieszka Siguarvinsson.

Przyznaje, że najgorzej jest, gdy umierają młodzi. Ich rodzina też potrzebuje wsparcia. Wtedy pomaga psycholog. Chyba, że nie ma go w pracy, bo jest noc.

- Nasi pacjenci najczęściej odchodzą z tego świata nad ranem. Wielu z tych, którzy jeszcze mogą chodzić, uaktywnia się na noc, bo dużą część dnia przesypiają. Wstają więc, wychodzą z łóżek, próbują wyjść z sali - wylicza Agnieszka.

Często ustawia alarm w telefonie. Przypomina o czasie podania pacjentowi morfiny. Pacjenci mają zwykle różną porę jej przyjmowania. Precyzja jest niezbędna.


Jest psycholog, przychodzi ksiądz

Pielęgniarki przyznają, że są symptomy, które mogą wskazywać na zbliżającą się śmierć. Zwykle wyostrzają się wtedy rysy twarzy, pacjenci nie chcą ani jeść, ani pić, a ich skóra staje się woskowa, blada. Nieraz mają też zaburzenia świadomości. Jeśli mogą mówić, opowiadają nieraz, że gdzieś jadą. Ale raczej nie mówią wiele.

- Na ogół odchodzą w spokoju, w ciszy. Staramy się im i ich rodzinom zapewnić intymność tych ostatnich chwil - opowiada oddziałowa Urszula Kocot.

Niektórym wiara pomaga w oswajaniu śmierci. Każdy jednak czuje przed nią strach i boi się umierać. Zdarza się, że dzień, dwa przed śmiercią pacjenci o coś proszą. Gorzej, gdy dopada ich lęk.

- Z emocjami można sobie jednak poradzić. Mamy psychologa, codziennie przychodzi ksiądz. To pomaga. Natomiast występujące czasem ataki paniki związane są z zaburzeniami oddychania. Zanim leki zaczną działać, musimy pacjenta uspokoić. To ważne - opowiada Urszula Kocot.

Ci, których wyleczyć się już nie da

Rodziny pacjentów też boją się odchodzenia bliskich. Każdy chce zrobić wszystko, żeby żyli jak najdłużej.

- Rozumiemy wszystkie te targające ludźmi emocje. Każdy przecież przez to przechodzi. My, jako personel i jako zwykli ludzie, również. Są sytuacje, gdy z medycznego punktu widzenia nie da się już nic zrobić. Wtedy dużo daje wsparcie bliskich - dodaje pielęgniarka.

Na oddział najczęściej trafiają osoby z nowotworami, których zoperować i wyleczyć się już nie da. Z potwornym bólem niemożliwym do złagodzenia w domu. Bólem tak silnym, że pozbawia świadomości.

- Raz tylko mieliśmy sytuację, gdy żadne leki już nie działały. Pacjent zmarł, cierpiąc i krzycząc. To był jedyny taki przypadek - wspomina oddziałowa.

To najtrudniejsze sytuacje, ale ona wie, że chce tu dalej pracować. W tej pracy mówić ciężko o pasji i satysfakcji, bo to zwykle wiąże się z pozytywnym zakończeniem. Tu najczęściej tak nie jest.

- Jeśli jednak uda nam się sprawić, że pacjent odchodzi w spokoju, bez bólu, to już jest coś dobrego.

Ostatni etap to pokój pożegnań. Jest w nim łóżko, fotel, kwiaty, nawet znicz. To tu rodziny pacjentów mogą pobyć przy nich przez chwilę, gdy chorzy już odejdą. Podziękować za wspólnie spędzone życie.

 

Na oddziale paliatywnym w chrzanowskim szpitalu pracuje 16 pielęgniarek (16 i 1/ 4 etatu), ordynator i 2 lekarzy specjalistów, psycholog, 7 opiekunek medycznych

Oddział paliatywny, 15-łóżkowy, powstał w lipcu 2022 r. W ciągu sześciu miesięcy działania przyjął wtedy 68 pacjentów, a w roku 2023 już 247.