Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

Mój mąż tam, a ja z córkami tutaj. To nie powinno tak być

27.06.2024 20:00 | 15 komentarzy | 9 623 odsłon | Ewa Solak
To był najstraszniejszy okres w moim życiu, choć trwał tylko trzy doby. Tyle jechałyśmy do Polski. W potwornym strachu, niepewności i zmęczeniu - w rozmowie z Ewą Solak opowiada Ukrainka Khrystyna Bartkiv, która od trzech lat z córkami i mamą mieszka w Chrzanowie.
15
Mój mąż tam, a ja z córkami tutaj. To nie powinno tak być
Khrystyna Bartkiv z córkami: 5-letnią Justynką i 3-letnią Darią. FOT. archiwum rodzinne
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Mieszkasz tu już dość długo, bo prawie trzy lata. Myślisz jeszcze o powrocie do Ukrainy?

Myślę, ale nie wiem czy w ogóle kiedykolwiek to będzie możliwe. Nasz dom jest co prawda w zachodniej części Ukrainy, ale tam też daje się odczuć skutki walk na wschodzie. Nie wiedziałam na własne oczy prawdziwej wojny, nie widziałam tego dramatu na żywo, ale zdaję sobie sprawę, że wszystko to dzieje się w naszym kraju. Giną dorośli, giną dzieci. Ostatnio także na zachodzie są problemy z prądem. Kilkakrotnie w ciągu doby jest wyłączany. To powoduje różne problemy.

W Ukrainie został twój mąż i tata.

Został też brat. Ani jeden z nich nie może wyjechać, żeby być z nami. Mogą zostać powołani do wojska i nigdy nie zostaliby wypuszczeni za granicę.

Słyszałam różne historie o tym, jak niektórzy uciekają do Polski przez Rosję.

To straszne historie, nieraz więżą się z tragicznymi w skutkach wydarzeniami. Za bardzo boję się o moich bliskich mężczyzn, żeby im na to pozwolić.

Ale muszą mieszkać sami w Ukrainie.

Zdaję sobie sprawę, że jest im ciężej, niż nam: mnie, mojej mamie i moim córkom. W każdej chwili może się coś wydarzyć. My tu z kolei mamy ten komfort, że w codziennym zabieganiu, praca - przedszkole - zakupy - dom - nie mamy czasu tak często myśleć o tym, co dzieje się w Ukrainie. Tęsknimy, oczywiście, że tęsknimy. Boimy się również o nasze rodziny, ale to jest trochę inaczej, gdy mieszkasz w kraju, gdzie możesz się czuć bezpiecznie. Przynajmniej na razie. Nie ma jednak dnia, żebym nie martwiła się o męża, o brata i swojego tatę i razem z mamą marzymy, że kiedyś uda im się do nas dołączyć.

W Ukrainie mieszkałaś w Ivano - Frankivsku. To miasto partnerskie Chrzanowa.

Dzięki temu właśnie tutaj jestem. Kiedy przyjeżdżały do nas delegacje z Chrzanowa, byłam tłumaczem. Tak poznałam Jolantę Piecuch, która była wtedy wiceburmistrzem. Studiowałam polonistykę, więc dobrze radziłam sobie w rozmowach z Polakami. Więc kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, pani Jola zadzwoniła do mnie. To właśnie ona namówiła mnie na wyjazd. Nigdy nie zapomnę oczu pana Pawła Piecucha oraz Rafała Kasperczyka w momencie, gdy przekroczyłyśmy granicę. Widać było w nich szczęście i dużą radość, że wreszcie nam się udało. U państwa Piecuchów mieszkałyśmy przez pierwszy miesiąc. Jesteśmy im bardzo wdzięczne za wsparcie, miłość i ciepło, które nam udzielili. Do teraz mamy dobry kontakt i od czasu do czasu się spotykamy.

Ten pierwszy okres w Chrzanowie chyba nie był najłatwiejszy.

Wszystkie: ja, moja mama i córeczki miałyśmy traumę po podróży. To był najstraszniejszy okres w moim życiu, choć trwał tylko trzy doby. Tyle jechałyśmy do Polski. W potwornym strachu, niepewności i zmęczeniu. Ja byłam kierowcą, w zasadzie nie spałam ani minuty. Moja starsza córka miała wtedy 3 lata, a młodsza 9 miesięcy. Podróż z takimi małymi dziećmi też nie należy do najłatwiejszych. Do dziś, gdy wspominam tamte dni, to się denerwuję.

A byłaś później jeszcze w Ukrainie?

Tak, raz w roku jeżdżę do Ivano-Frankivska. Na szczęście podróż już nie jest tak przerażająca, jak ta pierwsza. Jeździmy zobaczyć się z mężem. Dziewczynki tęsknią za tatą. Ta sytuacja staje się dla nas wszystkich coraz trudniejsza. Nie tak powinno to wyglądać.

Mieszkasz teraz z córkami i mamą.

Tak, wynajmujemy mieszkanie przy ul. Oświęcimskiej. Oswoiłyśmy się już, znamy sąsiadów, mamy znajomych. Mama ma dobry zawód, bo jest kucharką, więc niemal od razu po przyjeździe udało jej się znaleźć pracę. Mnie było trochę trudniej, bo nie miałam stałej pracy. W Ukrainie oprócz tego, że tłumaczyłam, zajmowałam się również florystyką, więc przez jakiś czas pracowałam w kwiaciarni w Chrzanowie. W tym samym czasie pracowałam jako lektor języka polskiego jako obcego przy realizacji projektów skierowanych na aktywizację Ukraińców.

Obecnie mam pracę w biurze Agencji Rozwoju Małopolski Zachodniej.

Dobrze ci się tu mieszka?

Bardzo dobrze. Chrzanów bardzo odpowiada mi zarówno jeśli chodzi o kwestie związane z opieką nad dziećmi, kulturą czy rozrywką dla dzieci. Problematyczne było tylko początkowe znalezienie żłobka dla młodszej córeczki, bo brakuje takich miejsc. Jest też problem z dyżurami wakacyjnymi jeśli chodzi o przedszkola. Ale w sumie jest dobrze.

Chrzanów mógłby być twoim domem?

Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym w ten sposób. Ja się łatwo przyzwyczajam do nowych rzeczy. Serce zawsze będzie w Ukrainie, ale myślę, że mogłabym tu mieszkać na stałe. Prawie nigdy nie spotkało mnie ze strony Polaków nic przykrego, ani ja, ani córki nie miałyśmy żadnych problematycznych sytuacji. Ale mój mąż na przykład miałby trudności, żeby tu mieszkać. Kocha Ukrainę i trudno byłoby mu wyjechać. Często o tym mówimy, gdy rozmawiamy przez telefon. Życie pisze takie scenariusze, że nigdy nie wiadomo, co kogo czeka. Może Włodek kiedyś dołączy do nas? Bardzo bym chciała żeby mąż do nas dołączył. Byśmy spróbowali zacząć wspólne rodzinne życie tu, w Chrzanowie.

Rozłąka nie wszystkim służy.

Najtrudniej mają dziewczynki. Kiedy po raz pierwszy po pół roku życia w Polsce odwiedziłyśmy Ukrainę, młodsza córka nie mogła zrozumieć, że tata jest nie w telefonie na messengerze, tylko rzeczywiście leży obok niej na łóżku. Teraz robię wszystko, żeby zajmować czymś ich myśli, żeby nie myślały o tym, co tam się dzieje w Ukrainie. Chodzą na różne zajęcia, jeździmy na wycieczki staram się, żeby miały poczucie bezpieczeństwa i komfort psychiczny.

A ty często myślisz o tym, co zostawiłaś?

Często, choć pewnie nie tak jak mój mieszkający w Ukrainie mąż. Nie żyliśmy w biedzie, dobrze sobie radziliśmy. Ja pracowałam jako tłumacz, mieliśmy także sklep. Były w nim kwiaty, maskotki, balony. Ale gdy zaczęła się wojna szybko okazało się, że to długo nie przetrwa, chyba, że będziemy sprzedawać same pogrzebowe wieńce. Ludziom przestały być potrzebne balony, bo potrzebny był chleb.

Myślisz, że zostaniesz tu na zawsze?

Możliwe, ale w moim przypadku dużo zależy od tego, jak będzie wyglądać sytuacja w Ukrainie, co będzie z mężem. Najważniejsze jednak są dziewczynki. Chcę, żeby były bezpieczne.

 

Khrystyna Bartkiv (lat 27). Skończyła polonistykę na Przykarpackim Uniwersytecie Narodowym im. W. Stefanyka, pracowała m.in. w Międzynarodowym Centrum Partnerstwa Partners Network, The Global Language System Polska, Towarzystwie Oświatowym Ziemi Chrzanowskiej, a obecnie w Agencji Rozwoju Małopolski Zachodniej jako lektor języka polskiego jako obcego. Ma męża i dwie córki. W Chrzanowie od trzech lat.