Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Licencja na rajdowanie

10.12.2008 10:37 | 0 komentarzy | 6 260 odsłon | red
Żeby dojechać do Krakowa, a stamtąd na trasę rajdu, muszę wstać zwykle o trzeciej nad ranem - opowiada sędzia rajdowy Katarzyna Mazur z Myślachowic
0
Licencja na rajdowanie
Katarzyna Mazur z rajdowcem Tomaszem Kucharem na mecie ubiegłorocznego rajdu Subaru
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Żeby dojechać do Krakowa, a stamtąd na trasę rajdu, muszę wstać zwykle o trzeciej nad ranem - opowiada sędzia rajdowy Katarzyna Mazur z Myślachowic

Marek Oratowski: Pochodzi pani z rodziny o sportowych tradycjach. Ale te tradycje dotyczą głównie sportów siłowych. Skąd więc zainteresowanie motoryzacją?

Katarzyna Mazur: - Mój ojciec, Jerzy Wolski, jest instruktorem kulturystyki. Podobne zainteresowania ma wujek. Ja w jakimś stopniu kontynuuję te tradycje. Jestem instruktorką rekreacji ruchowej o specjalności fitness. Prowadzę zajęcia w Domu Kultury w Myślachowicach. Równolegle robię studia magisterskie z zarządzania kadrami w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Jednak moja prawdziwa pasja to motoryzacja. Może dlatego, że mama jeszcze w ósmym miesiącu ciąży jeździła na motocyklu. Od najmłodszych lat interesowałam się wszystkim, co ma silnik. Bawiłam się też lalkami, ale jeszcze bardziej zajmowały mnie samochody. Nic dziwnego, że zaraz po skończeniu 16 lat zrobiłam prawo jazdy. Do tej pory miałam już okazję jeździć nie tylko samochodem osobowym, ale i TiR-em oraz motycyklem. Marzy mi się jeszcze przejażdżka skuterem wodnym i śnieżnym. Nawet męża Łukasza poznałam na zlocie tuningowców w Czechach.

Zaliczyła pani jeden rajd jako zawodniczka.

- Do dziś pamiętam szybko bijące serce, gdy w 2003 roku startowałam w rajdzie Peugeota. Jednak nie zostałam kierowcą rajdowym. Głównym powodem były wysokie koszty utrzymania samochodu rajdowego. Poza tym brakuje mi zmysłu do naprawiania samochodu.
Mimo wszystko marzenie o udziale w rajdach samochodowych w jakimś stopniu się spełniło.

Tylko że nie siedzi pani za kółkiem, ale sędziuje zawody.

- W 2005 roku na stronie internetowej znalazłam informację, że Automobilklub Krakowski organizuje kurs dla sędziów. Bez wahania zgłosiłam się. Przeszłam szkolenie, zakończone egzaminem. Dostałam licencję sędziego sportów samochodowych okręgu krakowskiego. Upoważnia mnie do sędziowania rajdów przeprowadzanych na terenie Automobilklubu Krakowskiego. Czyli praktycznie w całej południowej Polsce.

Sędziowanie rajdów to pracochłonne zajęcie.

- Zajmuje to sporo czasu. Duże rajdy trwają trzy dni. W czwartki organizowany jest prolog, a w piątki i soboty odbywa się rajd. Żeby dojechać do Krakowa, a stamtąd na trasę rajdu, muszę wstać zwykle o trzeciej nad ranem. Na nogach jestem praktycznie cały dzień. A czasem jest nieciekawa pogoda. W tegorocznym Rajdzie Krakowskim było strasznie zimno. Miałam na sobie dwie kurtki i koc. Taka już dola sędziego. Mimo wszystko adrenalina, związana z rajdami, wciąż na mnie działa. Muszę być na bieżąco ze zmieniającymi się przepisami. Zwykle można mnie spotkać na PKC-u (punkcie kontroli czasu, starcie oraz mecie stop. Rzadziej na mecie lotnej.

Za to miłą stroną sędziowania jest możliwość kontaktu ze znanymi rajdowcami.

- To rzeczywiście duży plus tego zajęcia. Jako sędzia mam możliwość dostępu do zawodników. Zawsze jest okazja do zamienienia jakiegoś słowa. Bardzo lubię Tomasza Kuchara. Sympatyczny jest też Tomasz Czopik, bracia Michał i Grzegorz Bębenkowie, Maciej Wisławski czy Francuz Bryan Bouffier. Trochę mniej kontaktowym kierowcą jest Leszek Kuzaj.

Czy często podczas rajdów dochodzi do nieoczekiwanych sytuacji?

- Czasem trzeba trochę podyskutować z zawodnikami. Niektórzy przekonują, że ich zegarek wskazuje co innego, niż nasze zegary sędziowskie. Niekiedy są też problemy z kibicami. Trasy rajdów przebiegają głównie przez małe wioski, w których zamknięcie ruchu nie jest aż tak uciążliwe. Dla ich mieszkańców to spora atrakcja. Przyjeżdżają do nich znani rajdowcy, dziennikarze. Po prostu: coś się dzieje. Jednak nie wszyscy zachowują należytą ostrożność. Zwłaszcza ci, którzy przeholują z alkoholem. Czasem dochodzi do wypadków. Podczas ubiegłorocznego Rajdu Subaru w jednej z wiosek pod Sułkowicami miało miejsce dość zabawne wydarzenie. Akurat we wsi odbywało się wesele. Zawodnicy musieli chwilę poczekać, by przejechał samochód z młodymi. Próbowaliśmy wytłumaczyć sytuację Bryanowi Bouffierowi. Nie mógł jednak za bardzo zrozumieć, co wesele ma do chwilowej przerwy w rajdzie. Wyjaśnienie mu po angielsku naszych zwyczajów weselnych nie było łatwe.
Rozmawiał Marek Oratowski

Przełom nr 46 (862) 12.11.2008