Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

W imieninowym prezencie

20.05.2009 12:30 | 1 komentarz | 4 140 odsłony | red
Kalendarz jest szczęśliwą przystanią imienia, za którym zawsze kryje się człowiek. Dzięki niemu przypominamy sobie zarówno o osobach żyjących, jak i tych, których już nie ma wśród nas. 19 marca swoje imieniny obchodziłaby moja prababcia. Niestety, nie zdążyłam jej poznać.
1
W imieninowym prezencie
Bez Franciszka Dorynka opowieść o życiu Józefy byłaby nikompletna
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Józefa Aniela Dorynek (1899 - 1977), Franciszek Dorynek (1891 - 1942)

Kalendarz jest szczęśliwą przystanią imienia, za którym zawsze kryje się człowiek. Dzięki niemu przypominamy sobie zarówno o osobach żyjących, jak i tych, których już nie ma wśród nas. 19 marca swoje imieniny obchodziłaby moja prababcia. Niestety, nie zdążyłam jej poznać.

Józefa Aniela Dorynek odeszła 32 lata temu. Pozostała jednak w pamięci bliskich, którzy swoje wspomnienia postanowili podarować jej w imieninowym prezencie

We mnie wierzyła
Mały drewniany domek z dwiema izbami i kuchnią. Przyjemny blask, bijący od żelaznego piecyka, rozprasza mrok zimowego wieczoru. Światło malujące jasnością sufit spełza delikatnie po ścianach. Roztaczające się wokół ciepło jak wełniany kocyk otula dwie siedzące przy piecu postacie.

Zegar leniwie wybija godziny a bury kot, zwinięty w kłębek, mruczy cicho z zadowolenia. Poza nim słychać tylko jeden głos: „Mało kto w wieczornej ciszy tę borową baśń usłyszy. Mało kogo bór przypuści do tajemnych swych czeluści”...
- Babcia czytała mi bardzo dużo bajek. Najbardziej lubiłam „Na jagody” Marii Konopnickiej. To babcia zaraziła mnie miłością do książek. Obie płakałyśmy nad losami bohaterów - wspomina Ernestyna Lewandowska, wnuczka.

Józefa Dorynek od zawsze lubiła czytać. Jako jedyna osoba we wsi Młoszowa prenumerowała czasopisma, takie jak: „Przyjaciółka”, „Nowa Wieś”, „Za i Przeciw” oraz „Słowo Powszechne”. To z nich czerpała informacje i wiedzę na temat zmian zachodzących na świecie.

- Sąsiadki zawsze przychodziły po poradę i na pogaduszki. Toczyły się dyskusje i wymiana poglądów - mówi wnuczka.
Jak się okazywało, była to bardzo przydatna i pomocna w życiu wiedza. Potrafiła załatwić wiele spraw w urzędach nie tylko dla siebie, ale także dla sąsiadów.

- Była zaangażowana w sprawę doprowadzenia wodociągów do wsi - przypomina sobie Ernestyna.
Józefa była bardzo aktywna przez całe życie. Kiedy z powodu cukrzycy straciła wzrok, słuchała dużo radia
- Wtedy zamieniłyśmy się rolami i to ja jej czytałam. Zmarła w szpitalu. Spokojna i szczęśliwa, że jej wnuczka skończyła szkołę i dostała pierwszą pracę. Miała w sobie bardzo dużo optymizmu. Po prostu we mnie wierzyła.

Taczki pełne radości
O prababci nie można jednak wspominać bez pradziadka. Był częścią jej duszy, bez której opowieść o jej życiu byłaby niekompletna. Wnuczka, niestety, przyszła na świat już po jego śmierci. O Franciszku Dorynku opowiedziała mi więc jego córka.

Słoneczne, czerwcowe przedpołudnie. Na horyzoncie maluje się zarys lasu, który swoim chłodem zaprasza do odwiedzin w upalny dzień. Leniwą ciszę przerywa skrzypienie koła i śmiech dwóch małych dziewczynek. „Szybciej tato! Szybciej!”.
Taczki tym razem przemieniły się w magiczny pojazd. Kierujący nimi mężczyzna cały czas uważa, by nic nie stało się siedzącym w nich dzieciom. Zabawa przede wszystkim musi być bezpieczna.

- Był bardzo dobrym tatą. Lubił się z nami bawić. Często zabierał nas na spacery do lasu i nad rzekę. Ponieważ nie było rowerów, woził nas w taczkach - wspomina ze śmiechem Eugenia Dorynek, córka.

Franciszek zawsze znajdował czas dla każdej ze swoich pięciu córek. - Ja byłam przedostatnia. Swoje imię zawdzięczam właśnie jemu. Eugenia to była jego ulubiona postać literacka - wspomina.

Ostatni wagon
Pomimo ogromnej miłości do dzieci, dużo czasu poświęcał pracy. Zaczął bardzo wcześnie. Już jako piętnastoletni chłopiec wyjechał do Austrii, gdzie dobrze nauczył się języka niemieckiego. Po pięciu latach wrócił i najął się do pracy przy robotach drogowych. Z powodu nieszczęśliwego wypadku o mało nie został kaleką do końca życia.

- Walec wciągnął mu rękę i zdarł ją aż do kości - wspomina ze smutkiem Eugenia.
Po wielu długich i trudnych operacjach udało się uratować przedramię. Ręka pozostała jednak niesprawna. Ponieważ nie mógł już tak ciężko pracować, został zatrudniony jako gajowy w młoszowskim lesie.
- W tym czasie poznał moją mamę. Za pieniądze, które otrzymał z wypadku, kupił jej piękny pierścionek, który stał się pamiątką rodzinną - przypomina losy rodziców córka.

Kolejnym miejscem pracy była kopalnia węgla „Zbyszek” w Trzebini, gdzie pełnił funkcję dozorcy. Tutaj zdarzył się następny wypadek.
Powierzchnia. Tory kolejowe pod sortownią. Auto ciężarowe, cofając się, wypchnęło wagon. Dorynek w tym czasie stał pomiędzy wagonem a autem, trzymając klocek dł. 80 cm jako pewną miarę odstępu. W pewnym momencie klocek ześlizgnął się a auto, nie mogąc na miejscu zahamować, przycisnęło poszkodowanego do wagonu. Dorynek ma prawdopodobnie dwa żebra złamane. - Zmiana dzienna 16.I.1942 r. - napisano w doniesieniu o wypadku sporządzonym przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Franciszek Dorynek zmarł w pół roku po całym zdarzeniu na skutek zakażenia. Miał wtedy pięćdziesiąt jeden lat.
Celina Lewandowska

Przełom nr 12 (880) 25.03.2009