Kultura
Fiołek na tekturce
![Fiołek na tekturce](https://imgcdn1.przelom.pl/im/v1/news-900-widen-wm/2014/07/29/13568.jpg)
Julian Wąsik podarował go pani Józefie jako symbol zaręczyn. Ani dla niej, ani dla niego, nie było to niczym nowym. Już od dziecka Julian kochał dwie rzeczy – ogród i malowanie.
Pierwszym, który docenił talent malarski Juliana, był sam hrabia Potocki. Kiedy mały Julek w jego ogrodzie rysował coś na kartce papieru, hrabia zawołał go i po obejrzeniu pracy stwierdził.
- Smyku, z ciebie będzie jeszcze kiedyś jakiś malarz.
Teraz Julian Wąsik ma 86 lat i jest nestorem krzeszowickiej grupy plastycznej Zdrój.
Za ładny na prezent
Do Krzeszowic przyjechał wraz z ojcem z Lublina jeszcze przed wojną. Ojciec, znakomity kierownik lubelskich ogrodów, został ściągnięty przez Potockich, żeby „podratować” ich włości.
- Wtedy krzeszowickie ogrody to było coś. Setki drzew owocowych, ozdobne krzewy, mnóstwo kwiatów – opowiada Józefa Wąsik. Pracowała w mleczarni Potockich, gdzie zapoznała Juliana.
Właśnie kwiaty stały się jego ulubionym obiektem malarskim.
Kolejne róże, azalie i fiołki alpejskie trafiały do pani Józefy na tekturkach, kartkach papieru, a później na płótnach.
- Były naprawdę piękne – opowiada Józefa. – Niestety wszystkie w dziwny sposób rozpraszały się po znajomych. Jednemu na ślub, drugiemu na pamiątkę, trzeciemu na rocznicę, a na ścianach już nic nie zostawało. Nieraz obiecywałam sobie, że tego już nikomu nie dam. Jest za ładny. Ale i tak w końcu musiałam podarować. Ostatnio lekarzowi.
Bo lekarza małżeństwo Wąsików odwiedza teraz co najmniej raz w tygodniu.
15 minut bez malowania
Po wojnie Julian Wąsik z pomocnika awansował już na kierownika ogrodu. Teraz to on, jak niegdyś jego ojciec, był ściągany z Krzeszowic do innych miejscowości, by „leczyć” drzewa i krzewy. Pracował w Chrzanowie i w Balinie. Wszędzie, gdzie się pojawił, ogrody szybko odżywały.
- Żadnego kwiatu nie można wyrzucać, choćby i zaczął więdnąć – deklamuje swoje credo pan Julian. – Trzeba mu dać jeszcze jedną szansę, a wtedy on się odpłaci.
Tak samo jak kwiaty, malarz Julian traktował obrazy. Jeśli coś nie wychodziło, zamalowywał i zaczynał od nowa. Problem tylko w tym, że kiedy pracował w ogrodzie, czasu na malowanie było coraz mniej.
- Wychodziłem z domu o 5 rano, a wracałem o 6 wieczór. A człowiek jeszcze dom budował. Więc kiedy miałem malować? – pyta Julian.
- Chyba tylko w niedzielę. Zamiast iść na spacer, wolał siedzieć przed sztalugą – odpowiada Józefa. – Albo wtedy, gdy prosiłam go o pomoc na działce. Mówię: „Choć, tylko na 15 minut”. Zgadzał się. Za chwilę patrzę, a ten już wziął kartkę papieru i coś rysuje. Już wiedziałam, że go od tego nie oderwę.
Klasyka na emeryturze
Na artystyczne wyżycie przyszedł czas dopiero na emeryturze. Julian Wąsik przeszedł na nią w wieku 67 lat. Dopiero wówczas zaczął zgłębiać klasykę malarstwa. Na podstawie reprodukcji malował „Mona Lisę” i „Damę z łasiczką”, mitologiczne boginie z płócien Rubensa, postacie świętych z Leonarda da Vinci. Wreszcie sięgnął do tego, co znajdowało się najbliżej – obrazów z domu rodzinnego. Jedno z najprostszych, ale i najbardziej wzruszających płócien pana Wąsika, przedstawia jego 4-letnią córeczkę bawiąca się z psem.
- Malował prawie codziennie – wspomina Józefa. – Prawie nie odchodził od płótna albo deseczki.
Jednak im więcej przybywało Julianowi lat, tym chętniej wracał do swego ulubionego motywu – kwiatów. Ukoronowaniem stała się reprodukcja fiołków alpejskich, które ponad 60 lat temu namalował dla przyszłej żony. Ostatniego obrazu – bukietu róż, który zaczął realizować rok temu, już nie dokończył.
- Męczył się z nim, męczył, aż wreszcie mu zabroniłam – opowiada Józefa. – Odebrałam pędzel i mówię „Szkoda twoich oczu i twojego zdrowia”.
Z nowych kwiatów w domu państwa Wąsików została więc tylko azalia.
- Zawsze kochałem kwiaty i one mnie kochały – podsumowuje artysta.
Tomasz Jurkiewicz
Przełom nr 45 (861) 5.11.2008