Nie masz konta? Zarejestruj się

Trzebinia

Nie żyje trzebiński rzeźbiarz Leszek Kuczera

27.07.2023 20:00 | 0 komentarzy | 4 125 odsłony | Ewa Solak
Artysta, który przez ponad 50 lat rzeźbił z zamysłem i pasją. Do końca był aktywnym seniorem i obywatelem. Odszedł w wieku 91 lat. Przypominamy dziś jego postać archiwalnym reportażem z 2016 r. z tygodnika "Przełom".
0
Nie żyje trzebiński rzeźbiarz Leszek Kuczera
Leszek Kuczera w swoim trzebińskim mieszkaniu
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Świętość i świeckość z drewna

Sto, tysiąc, dwa tysiące? Ile uderzeń dłutem trzeba wykonać, żeby w kawałku drewna ukazać świętość Frasobliwego? Ile, by odzwierciedlić góralską dumę? A ile, aby przedstawić miłość? Leszek Kuczera z Trzebini twierdzi, że czasem wcale nie tak dużo. Należy dobrze się przyjrzeć, by dostrzec siłę natury. Ona potrafi wyrzeźbić cuda. Potem wystarczy jej jedynie trochę pomóc.

Szafka pierwsza – setka świętości. Szafka druga – następna setka. O, jest i trzecia – tylko oglądać. Pan Leszek otwiera drzwiczki, jakby odsłaniał kurtynę w teatrze. Aż oczom nie chce się wierzyć. Wszystkie półki pełne. Podobnie ściany. Od podłogi po sufit. Maryje, Jezusy, patroni rozmaici, strzegący przed złem doczesnym. Trudno byłoby ich tylu znaleźć w niejednym kościele. Tu stoją lub wiszą między świeckimi wizerunkami górali, Żydów i innych postaci. Gdzieniegdzie pojawia się drewniany ptak. I jeszcze rzeźba panu Leszkowi najbliższa. Stworzona z wielkiej miłości. Uśmiechnięta Stasia. Nieżyjąca żona.

Dotarły dalej niż on sam

Tego zwyczajnie nie da się przerwać, rzucić dłuto w kąt, ot tak, zapomnieć. Rzeźbienie siedzi głęboko w panu Leszku. Dziś ma 84 lata i żartuje, że jest stary jak koń sąsiada. W głowie ma mnóstwo pomysłów, bo znajdywane w lesie konary swoją fakturą i kształtem rodzą je na bieżąco.

- Jestem przedwojenny, a wtedy, chcąc mieć zabawkę, trzeba było ją sobie zrobić samemu. Pierwsze były gwizdki i fujarki. Zanim do nich doszedłem, robiłem szczotki. Na sprzedaż, żeby było za co żyć – wspomina.

W domu, gdzie mieszka dziś sam, dawniej było ich jedenaścioro. Tylko on miał takie zdolności. Brał kozik i strugał. Nigdy nie został zawodowcem, ale w amatorstwie doszedł do perfekcji.

Trudno dziś zliczyć, ile jego dzieł zdobi mieszkania czy instytucje we Francji, Grecji, Włoszech czy Hiszpanii. Niektóre dotarły do Australii i w inne zakątki świata. Znacznie dalej, niż on sam.

- Doszedłem do czterech tysięcy sześcuset sztuk, ale to było wiele lat temu. Katalogowałem je, gdy żyła Stasia. Była głównym krytykiem i inspiratorem. Teraz katalogów nie prowadzę – przyznaje.

 

Fryzjer, górnik, rzeźbiarz

Los człowieka nieraz potrafi zaskakiwać. Artystyczne talenty pana Leszka sprawiły, że wybrał praktyczny zawód – fryzjerstwo. Kto by pomyślał? Zawiódł go ten los do Zakopanego, gdzie wśród wczasowiczów, zwłaszcza pań, łatwo było znaleźć klientelę. Miejscowych górali zapamiętał jako ludzi dumnych i honorowych.

- I niezwykle dobrych. Nie to, co dziś. Tamtych rzeźbię, bo ich cenię – podkreśla.

Po jakimś czasie pan Leszek przeniósł się do Krynicy. To właśnie tam spotkał swoją Stasię. Też była fryzjerką, więc sporo ich łączyło. Wspólnie postanowili wrócić do Trzebini i otworzyć własny zakład przy kopalni.

- Pracowałem w nim parę lat. Do czasu, jak zdałem sobie sprawę, że w ten sposób na godną starość ze Stasią nie zarobimy. Zjechałem pod ziemię. Zostałem górnikiem – wspomina.

 

Zamiast na plażę

Spracowane dłonie niejedno już przeszły. Nadal wykonują mniejsze i większe dzieła. Niektóre zrobił z dębu czarnego, wyjątkowo rzadkiego materiału. Liczącego co najmniej 10 tysięcy lat.

- Sprowadzony spod Przemyśla – kiwa głową pan Leszek.

Najlepsza do rzeźbienia jest jednak lipa albo jarzębina. Tak mówi, choć tworzy niemalże ze wszystkiego, co wpadnie mu w ręce. Nawet z mydła.

- Najlepiej się czuję, spacerując po lesie. Znajdę korzeń, jakiś konar, zamykam oczy. Po chwili już widzę, co z tego będzie – wyznaje.

Wyszło już niejedno. Pasja przynosiła mu wiele korzyści. Kiedy jechali z żoną na wczasy, zawsze zabierali kilka rzeźb ze sobą. Po latach, znając upodobania miejscowych, przywozili to, co najlepiej się sprzedawało. Oprócz świętości schodziły przykładowo drewniane baryłki na wino.

- Często, zamiast na plażę, biegłem do lasu. Takie były wczasy. Jugosławia, Bułgaria, Niemcy czy Węgry. Sporo się człowiek najeździł – wzdycha.

 

Na kosze do Cepelii

Wśród jego przodków nie było rzeźbiarzy, ale za to jeden z wnuków ma tego rodzaju talent. To cieszy.

- Parę lat temu na podwórku zjawiła się ekipa z telewizji. Razem z Danielem musieliśmy do kamery pokazywać, co z drewnem się dzieje, jak człowiek dłutem go potraktuje – uśmiecha się pan Leszek.

Lubi tradycję, fascynuje go ludowość. Stąd pewnie jego rzeźby mają podobny charakter. Przykładowo figuralne ule zdobią w skansenie w Wygiełzowie. Te mniejsze: ptaszki, gwizdki i postaci górali na kosze sprzedawał dawniej do Cepelii.

- A dziś nawet wystawę trudno samemu zorganizować. Koszty duże, a klientów niewielu na drewniane rzeźby – rozkłada ręce i rozgląda się po pokoju. Dla niego mieszkanie jest galerią. Obejrzenie wszystkich dzieł na spokojnie, po kolei, zajęłoby wiele godzin. Tym bardziej, że z każdą wiąże się jakaś historia. Upamiętniona datą lub wypalonym cytatem.

Ewa Solak

Pogrzeb Leszka Kuczery odbędzie się w piątek, 28 lipca o godz. 15.00, w kościele św. Barbary w Trzebini Krystynowie.