Nie masz konta? Zarejestruj się

Dorsze i pawie na Bałtyku

29.06.2005 00:00
Wędkarska eskapada libiążan
Kilkunastu wędkarzy z Żarek i Libiąża zapragnęło przeżyć morską przygodę i spróbować łowienia ryb w mniej dogodnych warunkach niż rzeki czy stawy.
Grupa miłośników wędkowania postanowiła udać się na dwudniową eskapadę nad Bałtyk. Jej organizacji podjął się Tadeusz Woszczyna wespół z kierownictwem koła wędkarskiego nr 33 w Libiążu.
Wycieczka rozpoczęła się od obejrzenia zapory we Włocławku. Libiąscy wędkarze odwiedzili miejsce, w którym stanął krzyż ku czci księdza Jerzego Popiełuszki (w pobliżu miejsca jego męczeńskiej śmierci).
Po refleksjach przyszła pora na zapoznawczą kolację, która – notabene – upłynęła ponoć w miłej atmosferze. Prawdziwie mocne wrażenia czekały uczestników wycieczki dopiero nazajutrz, gdy rankiem zawitali w porcie. Podekscytowani morską wyprawą wypożyczyli wędkarski sprzęt i popłynęli kutrem – 12 mil od brzegu.
Niektórych czekała jednak na falach niezbyt przyjemna niespodzianka. Mianowicie – zamiast łowienia dorsza... puszczali pawia. Mówiąc wprost – dopadła ich morska choroba i to tak skutecznie, że w tym dniu wyprawę kutrem zakończono wcześniej niż to było w planach.
- Pewien wpływ na to miały warunki pogodowe. Kutrem niemiłosiernie kołysało, bo wiał silny wiatr – 6-7 stopni w skali Beauforta – opowiada Edward Totoń, prezes libiąskiego koła nr 33.
Trudne warunki nie zraziły jednak libiąskich miłośników wędkowania. Następnego dnia, po połknięciu awiomarinu, jeszcze raz podjęli wyzwanie. Tym razem wypuścili się w morze jeszcze dalej. W sumie podczas dwudniowej wyprawy złowili 180 dorszy. Obłożone lodem ryby przywieźli do Libiąża.
Najcięższy okaz złowił Zdzisław Grzybowski – 8 kilogramów. Nieźle radził sobie też wiceburmistrz Libiąża Jacek Latko, któremu dopisało szczęście, bo na jego wędkę złapała się pięciokilogramowa sztuka.
- Wyprawa była udana. Chcemy ją powtórzyć – zapowiada Edward Totoń.
Przyznaje jednak, że łowienie ryb na morzu to zupełnie inna bajka niż na stawach czy rzekach.
- Łowi się na inną przynętę – na tzw. pikery. Ryba pływa głęboko, trzeba ją holować, zanim się wyłowi. Ręce bolą. No i trzeba pamiętać, by wypływając na pełne morze ciepło się ubrać. Nie można zapomnieć o kurtce i czapce. I najlepiej nie patrzeć na fale, by nie dostać morskiej choroby – dodaje prezes.
Bo gdy ta choroba dopadnie, potrafi skutecznie odwodnić organizm. Libiąskich wędkarzy ta uciążliwość jednak nie zraża. Zwłaszcza, że potrafią – jak udowodnili w drodze powrotnej do Libiąża – nadrobić straty i skwapliwie „nawodnić” swe organizmy.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 26 (689)
  • Data wydania: 29.06.05

Kup e-gazetę!