Nie masz konta? Zarejestruj się

Libiąż

11.07.2022 15:00 | 0 komentarzy | 4 576 odsłony | Grażyna Kaim

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Kiedyś zjadała dwie tabliczki czekolady - jedna po drugiej. Ważyła 130 kg. Teraz ma w szafce mnóstwo słodyczy, ale sięga po nie okazjonalnie i z umiarem. Waży 60 kilogramów. Choć zawsze siebie lubiła, miała wielu przyjaciół i była duszą towarzystwa, to od czasu do czasu zerkała na chude, szczęśliwe „zołzy". 8 lat temu poddała się operacji zmniejszenia żołądka, a dziś pomaga innym przejść przez proces chirurgicznego leczenia otyłości. O tym, dlaczego czasem waga wymyka nam się spod kontroli i dlaczego ważne są nawyki a nie dieta - rozmawiamy z mieszkającą w Libiążu Katarzyną Partyką, założycielką i prezeską Stowarzyszenia Pacjentów Bariatrycznych CHLO, jedynej takiej organizacji w Polsce.

0
Jak zostałam zołzą
Katarzyna Partyka
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Grażyna Kaim: Była pani chudym czy grubym dzieckiem?
Katarzyna Partyka: Byłam bardzo ładnie jedzącym dzieckiem. Wszyscy się z tego cieszyli, bo ja jestem z pokolenia, które uważa, że najedzone dziecko to powód do radości.

Teraz też tak jest.
- Tak. To jest takie okazywanie uczuć przez jedzenie. W towarzystwie rówieśników zawsze byłam tym większym dzieckiem, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Higienistka w szkole czy lekarz w przychodni kwitowali to zwykle hasłem: coś z tym trzeba zrobić, jednak bez konkretnych wskazówek, co.

Jak reagowali na to rodzice?
- Gdy miałam 8-10 lat mama starała się - zgodnie z poradą - coś z tym zrobić, ale nikt jej nie pokierował, więc w końcu złożyła broń. A ja dalej ładnie jadłam. Skończyło się tak, że w wieku około 18 lat przeszłam na radykalną dietę pod okiem specjalistów w jednym z centrów odchudzania w Krakowie. Teraz już wiem, że to było kompletnie bez sensu.

Ile pani wtedy ważyła?
- Trochę ponad 100 kilogramów.

A ile pani schudła?
- Do 60 kg. Brałam udział w programie, który trwał półtora roku. Ścisła dieta, kropelki, ziółka... To był ciężki reżim, a kiedy już się zakończył i osiągnęłam zamierzony cel, czyli 60 kg, zaczął się efekt jo-jo. Po paru miesiącach wróciłam do swojej wyjściowej wagi. Jednak nim waga wróciła, zdążyłam przeżyć duże wydarzenie w moim życiu, jakim była studniówka. Wyglądałam na niej rewelacyjnie.

Warto było dla tej chwili ponieść ten wysiłek...
- Zawsze byłam ta większa, a tu zobaczyłam, że może być inaczej.

I można kupować ciuchy w rozmiarze 38.
- Może nawet mniej. Dżinsy miałam w rozmiarze 27. Pamiętam je tak dobrze, bo to były moje wymarzone dżinsy - białe, cudne... No, ale przyszedł efekt jo-jo.

Nie można było tego zatrzymać? Przecież to nie jest tak, że w środę ważymy 60 kg, a w niedzielę 100. Przecież to widać, że cały czas przybywa nam kilogramów.
- Niby człowiek to widzi, ale się uspokaja, że nic złego się nie dzieje. Mimo że spodnie coraz trudniej się dopinają, to tłumaczymy sobie, że wszystko jest w porządku. No i jeszcze przychodzi myśl, że skoro już raz tak pięknie schudłam, to przecież zrobię sobie kolejną dietę i po problemie. A gdy osiąga się pułap 100 kg, to 104, 106 i więcej - tego już się nie czuje. Ja ważąc około 100 kg, funkcjonowałam dobrych kilka lat. W 2005 roku zatrudniłam się w sieci kantorów. To była stresująca praca. Cały dzień siedziałam, nic nie jadłam, dopiero wieczorem po powrocie do domu można było odreagować. 30 kg przytyłam ot tak. Wtedy osiągnęłam swoją szczytową wagę - 130 kg.

Parę razy słyszałam, jak osoba z nadwagą mówiła, że w ogóle jej to nie przeszkadza i dobrze się czuje z takim ciałem. Trudno mi uwierzyć, że to prawda.
- Wszystko zależy od charakteru. Ja jestem taką osobą. Zawsze byłam duszą towarzystwa, bez względu na to, czy ważyłam 100, czy 130 kg. Mnie to naprawdę nie przeszkadzało w byciu sobą. Interesowałam się sportami motorowymi i zawsze przewodziłam w stadku. Nigdy nie odczułam, żeby komuś przeszkadzało to, że jestem większa. Problem był tylko z ciuchami, bo musiałam kupować to, co na mnie pasowało, a nie to, co chciałam.

Ale teraz wygląda pani zupełnie inaczej, więc chyba jednak z tamtą wagą nie było pani tak super?
- Oczywiście, że zerkałam na te szczupłe dziewczyny i przelatywała mi przez głowę myśl, że fajnie byłoby tak wyglądać, ale z drugiej strony tłumaczyłam sobie, że one nie mają tego, co ja mam.

Chyba że trafi się na taką szczupłą, szczęśliwą i jeszcze duszę towarzystwa...
- O, to już jest prawdziwa zołza...

Więc jak to się stało, że stała się pani taką zołzą?
- W 2012 roku znalazłam się na Czerwonej Chirurgii w Krakowie (chodzi o Klinikę Chirurgii Endoskopowej, Metabolicznej oraz Nowotworów Tkanek Miękkich UJ CM, przyp. aut.). Miałam problemy z tarczycą, którą trzeba było operować. Jeden z profesorów, którego tam poznałam, powiedział mi: Kaśka, my ci wytniemy żołądek. Oczywiście moja odpowiedź była krótka: nie ma mowy. Ale zaczął mi tłumaczyć, że waga szkodzi mojemu zdrowiu, że już witam się z cukrzycą typu drugiego, że mam nadciśnienie... Nie miałam o tym wszystkim pojęcia, bo w ogóle nie odczuwałam żadnych dolegliwości. Nie zawsze jesteśmy świadomi że wiele chorób wywodzi się właśnie z otyłości i tutaj nie chodzi o walory estetyczne. To nie jest choroba, która „tylko brzydko wygląda".

Co się stało, że zmieniła pani zdanie i zdecydowała się na operację?
- Po pierwsze dotarły do mnie te wszystkie argumenty, które usłyszałam od profesora. A utwierdziło mnie w tej decyzji spotkanie z chirurgiem, który miał operować mi tarczycę. Przy jakimś badaniu USG tak spontanicznie pożaliłam mu się, że chcą mi „wyciąć żołądek" i że ja się tego bardzo boję. Przyznał mi się wtedy, że on też jest po takiej operacji. Uspokoił mnie, że jestem młoda i że wszystko będzie dobrze. Wtedy już byłam pewna, że chcę się zoperować, choć jeszcze nie wiedziałam, na co się decyduję, i jak po operacji będzie wyglądało moje życie.

Ile czasu upłynęło od decyzji do operacji?
- Pięć miesięcy.

Budząc się z narkozy, rozpoczęła pani inne życie?
- Zmieniło się o 180 stopni. Rozstałam się z moją dotychczasową pracą i przez około 10 miesięcy zajmowałam się głównie sobą. Lekarze kazali mi się ruszać, pić wodę, jeść małe porcje, ale często. I ja to faktycznie wykonywałam. Jeździłam na rowerze, na rolkach, uprawiałam nordic walking. Regularnie jadłam. Z taką operacją wiąże się cały, długi proces leczenia. Trwa do półtora roku. Powinniśmy wykazać się cierpliwością i wyrabiać w sobie wszystkie te zdrowe nawyki, które zostają z nami na zawsze. W ciągu roku, do półtora, następuje taka widoczna metamorfoza. Ja maksymalnie zrzuciłam 69 kg.

W pani przypadku obeszło się bez plastyki brzucha?
- Tak. To, czy usunięcie fałdów skórnych po utracie kilogramów będzie konieczne czy nie, zależy od wielu czynników. Nie tylko od wieku, bo i starsze osoby są w stanie pięknie i bezoperacyjnie poradzić sobie z tym problemem. To jest też kwestia kondycji skóry, ilości kolagenu, ruchu i oczywiście odpowiedniej diety. Choć słowo dieta nie jest najodpowiedniejsze, bo ludzie po operacji żołądka nie są na diecie, tylko na stałe zmieniają nawyki jedzeniowe. Powinni się racjonalnie odżywiać i to jedzenie musi być dobrze zbilansowane.

Założenie stowarzyszenia CHLO to był pani pomysł czy ktoś panią zainspirował?
- Po operacji wielu ludzi zobaczyło mój sukces i to jak „znikłam", i zaczęły się do mnie zgłaszać osoby z pytaniem, co zrobić, żeby tak wyglądać. Najpierw były to osoby z najbliższego otoczenia, potem zaczęło to zataczać coraz szersze kręgi. W końcu pan profesor, który mnie operował, zasugerował, żebym założyła stowarzyszenie. I zrobiłam to. Początkowo była to kameralna grupa na Czerwonej Chirurgii. Teraz jesteśmy przed otwarciem 14. grupy w Polsce. Działamy we współpracy z ośrodkami bariatrycznymi. Edukujemy i wspieramy pacjentów przed i po operacji, organizujemy spotkania w szpitalach ze specjalistami z różnych dziedzin - lekarzami, psychologami, dietetykami. Teraz w pandemii mamy cotygodniowe live`y na FB. Gdy pacjenci wiedzą, na co się decydują, z czym się wiąże operacja i wiedzą, jak będzie wyglądało ich życie po niej, to wtedy efekty leczenia są najlepsze.

Jesteście jedyną taką organizacją w Polsce?
- W tej dziedzinie tak. Jest jeszcze Fundacja Od-Waga działająca w tematyce otyłości, jednak ona skupia się na trochę innym obszarze działalności, np.: na dyskryminacji osób chorujących na otyłość.

Kto kwalifikuje się na bezpłatną operację refundowaną przez NFZ?
- Operacje bariatryczne są refundowane gdy BMI wynosi 40. Tak w przybliżeniu to 120 kilogramów przy 166 cm wzrostu. Można sobie je sprawdzić na jednym z kalkulatorów dostępnych w internecie. Są też wykonywane i refundowane przy mniejszym BMI, np. 35, przy chorobach współistniejących wynikających z otyłości. Co ważne, jeśli pacjent teraz waży mniej, bo zrzucił np. 30 kg, ale ma udokumentowaną wyższą wagę, to operacyjne leczenie zachowawcze też wchodzi w grę. Badania pokazują, że przy otyłości - bez operacji - dwóm na stu pacjentów uda się trwale schudnąć. I co ważne, operacje bariatryczne są mniej obciążone ryzykiem powikłań, jeśli pacjent jest mniejszy.

Szybko się chudnie po takim zabiegu?
- Na początku - tak. Ja w ciągu pierwszych trzech miesięcy schudłam 27 kg. Potem waga spada jak przy normalnej diecie - ok. 4 kg miesięcznie, następnie ok. 2 kg miesięcznie, aż zacznie się stabilizować. Bardzo ważnym elementem jest utrzymanie docelowej wagi.

Czy na operację redukcji żołądka może zdecydować się kobieta, która waży 70 czy 80 kg, a chce ważyć 55?
- W ramach refundacji na pewno nie byłaby wykonana, bo operacje nie mają na celu zrobienia z kogoś „laski", tylko mają poprawić zdrowie, wydłużyć życie i poprawić jego komfort. To nie są operacje całkowicie pozbawione ryzyka powikłań, chociaż statystycznie ryzyko jest mniejsze niż przy operacji pęcherzyka żółciowego. Lekarze podkreślają, że wycinają zdrowy organ i w pewnym sensie jest to okaleczanie się na życzenie.

Co pani sądzi o modach na różne diety? Teraz chyba na topie jest ketonowa.
- Według naszych dietetyków to dieta najgorsza z możliwych, ale ja już kompletnie wypadłam z tematyki diet. Zupełnie mnie to nie interesuje. Teraz moja dieta to zbilansowane i regularne posiłki.

Ale osoby, które je stosują, nie mogą się ich nachwalić i twierdzą, że mają super efekty.
- Ale tylko na chwilę. Nie patrzą w przyszłość. A ta jawi się tak, że po zakończeniu tej diety - jaka by ona nie była - pierwotna waga wróci. Bo przecież nie można być całe życie na diecie. I jeszcze na dodatek te diety zaburzają metabolizm.

Katarzyna Partyka jeszcze przed operacją

 

Trudno jest utrzymać pooperacyjny reżim?
- Zasługa chirurga w całym procesie chudnięcia to jest jakieś 5 procent. Reszta należy do pacjenta. Dwa lata po operacji zachwycamy się, bo waga spada. Potem składamy broń, bo wydaje się, że już jest OK i niektórzy wracają do starych nawyków. My to wszystko tłumaczymy pacjentom na spotkaniach. Przygotowujemy ich do kolejnych etapów, jakie będą przechodzić, uprzedzamy i dajemy wskazówki.

Samemu nie da się rady?
- Powiem tak: lepiej na sobie nie eksperymentować i nie rezygnować z pomocy.

Zauważyłam, że pani unika określenia gruby. Dlaczego?
- Z szacunku. Jestem w zespole ds. dyskryminacji działającym przy Rzeczniku Praw Pacjenta. Nie stygmatyzuje się chorych na raka, a otyłość to też choroba, z niej wywodzą się kolejne - nadciśnienie, cukrzyca typu drugiego, choroby zwyrodnieniowe stawów. Niestety lekarze POZ mają niewielką wiedzę, jak pomagać takim pacjentom. Nie mają pojęcia na czym polegają operacje bariatryczne, kto już powinien myśleć o kwalifikacji, a i tak zdarza się, że je odradzają. Staramy się docierać do lekarzy pierwszego kontaktu, ale jeśli chodzi o świadomość, że otyłość to choroba z symbolem E66 oraz o możliwości chirurgicznego jej leczenia, to jest jeszcze dużo do zrobienia.

Kontakt ze Stowarzyszeniem
Pacjentów Bariatrycznych CHLO

tel. 780 022 204
e-mail: grupa@chlo.com.pl

Archiwum Przełomu nr 12/2021