Nie masz konta? Zarejestruj się

Regulice

Przyszłość wiążę z wojskiem - mówi Anna Staszczak z Regulic. Opowiada o swoich planach i dążeniu do celu

23.11.2021 16:00 | 0 komentarzy | 3 167 odsłony | Marek Oratowski
Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Zadebiutowała w ekstralidze futsalu w barwach Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, gdzie studiuje. Marzy jednak o karierze w wojsku, dlatego od półtora roku służy w jednostce WOT. Jest jedną z kilku kobiet w swojej kompanii.
0
Przyszłość wiążę z wojskiem - mówi Anna Staszczak z Regulic. Opowiada o swoich planach i dążeniu do celu
Anna Staszczak woli występy na dużym boisku, niż w hali
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Marek Oratowski: Kiedy po raz pierwszy założyła pani stój piłkarski?
Anna Staszczak
: Gdy miałam dziesięć lat. Zaczęłam grać w piłkę w Szkole Podstawowej w Regulicach. Mieliśmy tam po dziesięć godzin wychowania fizycznego. Trener Łukasz Matusik utworzył kobiecą drużynę. Jeździłyśmy na zawody, przyszły pierwsze sukcesy. Potem trafiłam na dwa sezony do drugoligowego klubu Bronowianka Kraków. Występowałam w tym zespole nie tylko na dużym boisku, ale i w hali. Wywalczyłyśmy w futsalu wicemistrzostwo Polski.

Pani pozycja na boisku się zmieniała.
- Jestem dość uniwersalną zawodniczką, więc na początku w Bronowiance grałam na obronie. Teraz występuję w IV-ligowej Pogorzance Pogorzyce, gdzie dla odmiany byłam początkowo napastnikiem, potem lewym pomocnikiem, a w tej chwili trener znów mnie wystawia w obronie.

Obecnie pani studiuje na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie i broni barw zespołu z tej uczelni. Dla odmiany w piłce halowej. Gracie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym futsalu, czyli w ekstralidze.
- Po rozpoczęciu studiów na kierunku bezpieczeństwo państwa na UP w Krakowie brakowało mi piłkarskich treningów. Trafiłam więc do drużyny uczelnianej i trener od razu zaproponował mi występy w I lidze futsalu oraz rozgrywkach akademickich. Grałyśmy przed wakacjami w barażach o ekstraligę. Niestety, uległyśmy w pierwszym meczu ekipie Wierzbowianki. Rewanż nie został rozegrany ze względu na epidemię oraz braki kadrowe. Wydawało się, że o awansie możemy zapomnieć i zostaniemy w I lidze. Tymczasem trener powiadomił nas, że z ekstraligi wycofała się drużyna Rybnika i my wskoczyłyśmy na jej miejsce. W sobotę 14 listopada zadebiutowałam więc w ekstralidze w wygranym przez nas 4-3 spotkaniu z Wierzbowianką. Liczę na dobre wyniki, bo do zespołu dołączyły zawodniczki z Wandy Kraków. Co ciekawe, mistrzem Polski jest AZS UJ Kraków. W tym zespole występuje Natalia Sitarz z Chrzanowa, z którą zmierzę się na boisku.

Woli pani grać na dużym boisku czy w hali?
- Na początku lubiłam halę, ale z perspektywy czasu wolę występy na trawie. Gra w hali jest dość obciążająca dla stawów, szczególnie kolanowych.

Jakim jest pani typem zawodniczki?
- Moim atutem jest szybkość i dynamika. Minus to pojedynki jeden na jeden. Lepiej gram lewą nogą. Muszę poprawić grę prawą. Na boisku nie boję się ostrych pojedynków. W grę wkładam dużo serducha i zaangażowania. Nie odpuszczam. Mam taką maksymę, że piłka może przejść, ale zawodniczka rywalek nie powinna. Na boisku nie myślę o tym, że może mi się przytrafić jakaś kontuzja. Ostatnio mam jedynie lekkie problemy z kolanem. Staram się często uśmiechać i sprawiać, by koleżanki przed meczem się nie stresowały.

Jaka jest reakcja ludzi na informację, że jest pani piłkarką?
- Są bardzo zaskoczeni, bo piłka nożna wciąż jest uważana za męski sport. Tymczasem panie też potrafią sporo w futbolu, ale nie są z tego powodu doceniane.

A cele na najbliższą, sportową przyszłość?- Piłka jest formą zabawy, ale i okazją do tego, by ciągle być w ruchu. Z Pogorzanką Pogorzyce chciałabym w tym sezonie awansować do III ligi. Dobrze nam idzie, dziewczyny są zmobilizowane, mamy też szeroką kadrę, więc trenerzy mają z kogo wybierać. Liczę też na dobre występy w ekstralidze. Choć obawiam się trochę, że w obecnej sytuacji możemy nie dograć ligi do końca.

Utrzymanie formy przez koronawirusa jest pewnie trochę utrudnione.
- No tak. Bardzo byłam oburzona decyzją rządu, że zostały zamknięte siłownie. Bo jednak to sport kształtuje naszą odporność. Na szczęście mam duży ogródek, więc w czasie lockdownu biegałam wokół domu.

Strój piłkarski nie jest jedynym, który pani zakładała. W szkole średniej wybrała pani klasę mundurową trzebińskiego liceum.
- Poszłam tam kierowana ciekawością. Nie żałuję tych trzech lat spędzonych w liceum. Bardzo dużo się nauczyłam. Dlatego po maturze poszłam na testy do Wojsk Obrony Terytorialnej. Służę w WOT od czerwca ubiegłego roku. Przyszłość wiążę właśnie z wojskiem. Ten zawód bardzo mi się podoba. Jestem patriotką.

Jak wyglądają zajęcia w macierzystej jednostce?
- Przed COVID-em zjazdy odbywały się w jeden weekend w miesiącu. Moja jednostka znajduje się w Rząsce koło Krakowa. Jeździliśmy na poligony, na przykład do Nowej Dęby na Podkarpaciu. Ćwiczyliśmy także na strzelnicy w Bielsku-Białej, a zajęcia z taktyki przeprowadzaliśmy m.in. na Pustyni Błędowskiej. Na czas pandemii początkowo nasze zjazdy zostały zamrożone.

Potem jednak zostaliście zmobilizowani.
- Tak. Podczas lockdownu chodziłam z policjantami i sprawdzałam przestrzeganie kwarantanny. Teraz nasza mobilizacja i gotowość się zwiększyła. Przypuszczam, że znów będziemy pomagali policji lub zostaniemy skierowani do pracy w szpitalach tymczasowych. Na razie udaje mi się pogodzić służbę z grą w piłkę i studiami. Staram się bardzo dobrze organizować sobie czas. Choć czasami faktycznie jestem zmęczona.

W waszym pododdziale jest dużo kobiet?
- Nasza kompania liczy 60 osób. Pań jest pięć. W Święto Niepodległości awansowałam na stopień starszego szeregowego.

Duży dostajecie wycisk?
- Najtrudniejszy był lutowy, dwutygodniowy pobyt na poligonie. Tam faktycznie nas dociśnięto. Codziennie pokonywaliśmy od 15 do 20 km z ciężkim zasobnikiem, czyli wojskowym plecakiem. Wykonywaliśmy przy tym zadania z taktyki i terenoznawstwa, strzelaliśmy oraz rzucaliśmy granatem bojowym. Muszę przyznać, że te 14 dni mocno odczułam fizycznie.

Gdy powstawały WOT, nie brakowało prześmiewczych głosów, że formacja jest niepotrzebna.
- Od początku WOT nie był dobrze przyjęty. Tymczasem jego zadaniem jest obrona lokalnej społeczności i udzielanie pomocy na obszarze, który dobrze znamy. Czas pandemii pokazał, że taka formacja może być przydatna.

Spotkaliśmy się przy okazji finału Szlachetnej Paczki. Pani jest wolontariuszką tej ogólnopolskiej akcji. Dlaczego?
- Za mną już dwie edycje Szlachetnej Paczki. W tym roku też w niej wezmę udział. Przez dwa lata działałam w rejonie trzebińskim, a obecnie w rejonie chrzanowskim. Zaczęło się od tego, że przeczytałam ulotkę na temat akcji, przyniesioną do naszego liceum w Trzebini. Jestem osobą dość empatyczną i lubię pomagać ludziom. Zadzwoniłam więc pod podany tam numer i tak to się zaczęło. Przekonałam się jako wolontariuszka, że małym gestem można sprawić ludziom dużo radości przed świętami. Pamiętam choćby z ubiegłego roku wielodzietną rodzinę, której w życiu się nie ułożyło. Przeżyła między innymi pożar mieszkania. Pomimo takich przeciwności i tego, że im się źle wiodło, sami pomagali innym. Gdy przyszłam do nich na spotkanie, od razu poczęstowali ciastem i kawą. Nie byli roszczeniowi. Nie prosili o wiele. Nawet powiedzieli, że jeśli nie znajdziemy dla nich darczyńców, to i tak postarają się jakoś sobie poradzić. Na szczęście, udało się przygotować dla nich prezenty. Byli za nie bardzo wdzięczni. W tym roku też będę miała pod opieką kilka wartościowych rodzin. Liczę, że również otrzymają pomoc.

Archiwum Przełomu nr 47/2020