Chrzanów
Jak toczyło się życie w jednostce w Bolęcinie
O Jednostce Wojskowej 3308 w Bolęcinie opowiada Stanisław Chruszcz z Chrzanowa, rocznik 1956.
Rozpoczynałem tam służbę jako 22-latek. Służyłem od 1975 roku jako starszy magazynier sprzętu MPS (materiały pędne i smary). Kończyłem 1 stycznia 1997 roku, kiedy jednostkę rozwiązano. Byłem w niej żołnierzem zawodowym po szkole podoficerskiej w Grudziądzu.
Tajemnice
Jednostka istniała od 1961 roku, najpierw z koszarami w Wapienniku. Podlegała Śląskiemu Okręgowi Wojskowemu z siedzibą we Wrocławiu. Pod koniec istnienia - już pod Kraków.
Bolęcińska jednostka to była składnica paliw ze Związku Radzickiego. W specjalnych zbiornikach przechowywano tu oleje i paliwa na wypadek wojny. Co cztery, pięć lat - w zależności od potrzeb - była wymiana tego paliwa, bo mijała jego ważność. Na bocznicę kolejową przyjeżdżały wtedy cysterny, wywoziło się stare paliwo, czyściło zbiorniki, przywoziło nowe i tłoczyło je do nich.
W jednostce pracowało ok. 120 ludzi. Wcześniej nie można było podawać nawet przybliżonej liczby zatrudnionych i stacjonujących w niej żołnierzy. Było to objęte tajemnicą wojskową. Mówiło się, że jak by wyciekła informacja, ile bochenków chleba schodzi codziennie w jednostce, to zaraz by policzono, ile jest tam osób.
W jednostce istniała chlewnia, bo wojsko hodowało świnie. Mięso oddawano do państwowych zakładów mięsnych. My też mogliśmy zapisać się na wędliny i dostać je później w kantynie.
Na miejscu znajdowała się również straż pożarna i oczywiście Komenda Ochrony, która miała na oku cały obszar, ogrodzony trzema liniami drutu kolczastego. Były też psy wartownicze. W mniej dostępnych miejscach pilnowały terenu przypięte na łańcuchach. Wybudowano tu także schrony na wypadek nalotu nieprzyjaciela.
Czas wolny i służba
W czasie wolnym rozgrywaliśmy mecze w piłkę nożną z milicją, albo w ping-ponga ze strażakami. Na polach należących do gospodarstw rolno-hodowlanych, kobiety żołnierzy zawodowych plewiły w tzw. czynie społecznym. My w tym czasie robiliśmy pieczone - świniaka, barana... Odbywały się też wspólne sylwestry. Mieliśmy zespół muzyczny. Ja grałem na gitarze. Czasem jeździliśmy na tańce do Młoszowej oraz na wycieczki do Krakowa.
Byłem nieetatowym instruktorem WF-u i na urlopie zastępowałem podoficera sanitarnego. Woziłem np. żołnierzy na akcje krwiodawstwa. Przyjeżdżała też do Bolęcina specjalna ekipa ze szpitala z Gliwic i pobierała krew od żołnierzy. Mieli za to dwa dni urlopu. Pomagaliśmy jak mogliśmy, także w porządkach, w różnych zakładach pracy, gdzie brakowało do tego ludzi.
Jak komuś się nie za bardzo powodziło, to mógł napisać do dowódcy o zapomogę pieniężną. Były pożyczki dla młodych małżeństw. Nie mieliśmy problemów z mieszkaniami.
W jednostce pracowali żołnierze służby czynnej i zasadniczej. O tych pierwszych mówiło się kadry, bo to byli żołnierze zawodowi, jak ja. Ci ostatni byli tam na miejscu zakwaterowani, ale jak się dobrze sprawowali, to wychodzili na przepustki i dostawali urlopy.
Ja chodziłem tam do pracy - codziennie na godzinę 7. Dniówka trwała niecałe 8 godzin, z tym, że w poniedziałki i wtorki byliśmy nieco dłużej, żeby tygodniowy czas pracy się wyrównał. Na początku tygodnia odbywały się narady i zajęcia dla kadry.
Jako żołnierz zawodowy miałem obowiązek odbyć 2 do 4 służb 24-godzinnych miesięcznie, za które na początku nie płacili, ale później już tak.
Mieliśmy obowiązek uczestniczyć w święcie 1 Maja, a na Święto Wojska Polskiego przyjeżdżały różne delegacje. Wtedy wykorzystywało się trochę młodych. Mówiło się: cztery bele i służba co niedzielę.
Dwa lata służby zasadniczej to było dość długo, ale i tak uważam, że każdy mężczyzna powinien być w wojsku.
***
Obecnie część terenu dawnej jednostki w Bolęcinie niszczeje (w planach na tym miejscu jest budowa ośrodka dla seniorów - przyp. red.). W drugiej części mieści się strzelnica, na której trenują między innymi policjanci, myśliwi i inne grupy strzeleckie.
Archiwum Przełomu nr 29/2020
Komentarze
6 komentarzy
Antoninka stara zasada ze wszedzie dobrze gdzie nas nie ma ,wszyscy maja lepiej tylko nie ja.Pewnie jak poszedł w tamtych latach na ta emeryturę to kokosów raczej nie ma dzisiaj.
Były plusy i minusy , czas spędzony rok czy dwa to z całą pewnością strata czasu i nic nie wnosi do wiedzy praktycznej na wypadek wojny ale takie 3 miesiące to obecnie każdemu młodemu by sie przydały aby oderwać młodych synków od mam.
Wyluzuj "Antoninko". Toż to była jednostka tyłowa i to głęboko tyłowa, magazyn paliw z ochroną i obsługą. Facet przynajmniej napisał prawdę o służbie w takiej jednostce, a nie glancował jak to było ciężko. Teraz też jest mnóstwo takich jednostek, bo muszą być, a taka ich natura. A w jednostkach liniowych, co to mają się nieustannie szkolić, doskonalić, czuwać i nieustannie być gotowe, z tego co się czasem słyszy na mieście, też często obija się się gruchy jak miło, z braku kasy na szkolenie oczywiście. Pewnie jest to prawdziwą motywacją wielu obecnych ochotniczo wstępujących na zawodowych. 20 latek obijania gruch w koszarach, nie za darmo jak w służbie z poboru, tylko za pensję i świadczenia, a po 20 latach niezła wojskowa emerytura z prawem do podejmowania zatrudnienia bez ograniczeń (zdaje się). Oraz ...dziewięćdziesiąt kilka procent mężczyzn w wieku 20 - 40 lat nieprzeszkolonych nawet nie do walki, tylko nawet do jakichkolwiek czynności związanych z obroną. W razie wojny jedyne co będą mogli zrobić, to zorganizować demonstrację protestacyjną pod ambasadą wrogiego mocarstwa, które nas napadnie. No ale skoro ...90 -kilka procent społeczeństwa uważa, że wojny nie będzie, a nawet jak będzie, to ich to nie interesuje, to trudno.
Byłem, widziałem, doświadczyłem. Może nie dwa lata czy półtora ale takie sześć mcy każdemu samcowi by by nie zaszkodziło a może nawet przydało.
NIby pobory do wojska i fala to było choć chorego, teraz niby mamy wojsko zawodowe i tabuny młodych chłopaków w rurkach, co to wyglądają jak pedzie. Więc wszystko ma swoje plusy i minusy, niestety wojsko jakie było za PRL-u ma więcej minusów i oby już nie wróciło
Wcale się nie dziwię, że z takim sentymentem wspomina się taką robotę! Miła, łatwa i przyjemna, taka niby praca, z ochotą się do takiej pomykało. Dobrze, że nastąpił kres takich jednostek, że szeregi wojska zasilają wyłącznie ochotnicy, że skończyła się fala. Dodam jeszcze, że przyjemne to były latka i zapewne znacząco odbiły się na emeryturkach kadry. Och, były to tłuste lata, były i nigdy nie wrócą.