Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Żołnierze tamtego Września

09.09.2009 11:01 | 0 komentarzy | 8 019 odsłon | red
HISTORIA. We wrześniu 1939 roku stanęli z bronią w ręku do walki w obronie Ojczyzny. Choć minęło już siedemdziesiąt lat, wiekowi kombatanci Stanisław Skupień z Chrzanowa i Antoni Tomera z Libiąża dobrze pamiętają atmosferę tamtych dni, znaczonych nalotami i mogiłami kolegów.
0
Żołnierze tamtego Września
Stanisław Skupień z Chrzanowa walczył w 1939 roku w stopniu kaprala w Sosnowieckim Batalionie Obrony Narodowej
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

HISTORIA. We wrześniu 1939 roku stanęli z bronią w ręku do walki w obronie Ojczyzny. Choć minęło już siedemdziesiąt lat, wiekowi kombatanci Stanisław Skupień z Chrzanowa i Antoni Tomera z Libiąża dobrze pamiętają atmosferę tamtych dni, znaczonych nalotami i mogiłami kolegów.

Stanisław Skupień przed drugą wojną światową skończył siedmioklasową szkołę powszechną oraz zawodówkę. Nie mógł jednak znaleźć pracy. Razem z rodzicami, dwójką braci i siostrą mieszkał przy ulicy Zielonej 11 w Chrzanowie. Na miejscu jego rodzinnego domu stoi dziś zajezdnia autobusów. W 1938 roku wrócił z wojska. Czynną służbę pełnił ją na granicy polsko-litewskiej. Przy okazji skończył szkołę podoficerską.

Na drogę pół bochenka chleba
Kilka miesięcy później, gdy groźba wojny z Niemcami była coraz realniejsza, znów go zmobilizowano. Wcielony został do Sosnowieckiego Batalionu Obrony Narodowej.
- Raz w miesiącu kierowano nas na ćwiczenia strzeleckie w rejonie Chrzanowa. A w sierpniu 1939 roku skoszarowano nas w jednostce w Szczakowej. Przeczuwaliśmy, że jednak będzie wojna. Złożyliśmy przysięgę, a potem dostaliśmy w kuchni pół menażki gulaszu, konserwę, wędzony boczek i pół bochenka chleba. Wydano nam broń. Jako dowódca drużyny dostałem krótki karabin - opowiada Stanisław Skupień. Miał wtedy 26 lat.
Razem z innymi przez Siemianowice i Kostuchnę pomaszerował w kierunku granicy.
- 1 września wczesnym rankiem w Wierzchosławicach znaleźliśmy się pod ostrzałem. Doszło do pierwszej potyczki z Niemcami, którzy z lasu wyjechali na koniach. Potem odparliśmy atak żołnierzy jadących na rowerach. Zaczęły się też ataki z powietrza. Udało nam się jednak utrzymać pozycje. W nocy, która upłynęła w miarę spokojnie, wystawiliśmy czujki. Nad ranem zaczął się wielki ostrzał. W pewnym momencie poczułem ból. Dostałem kulą w prawe ramię. I tak miałem szczęście, bo w pobliżu leżeli służący w mojej drużynie dwaj zabici Żydzi z Sosnowca. Sanitariusz Olek Urbański z Kościelca krzyknął, żebym się nie ruszał - relacjonuje były kapral Sosnowieckiego Batalionu Obrony Narodowej.
Stanisław Skupień najpierw trafił do szpitala w Mikołowie, a potem przewieziono go samochodem do Katowic, gdzie w hali sportowej opatrywano rannych. W końcu trafił do szpitala wojskowego w Krakowie.
- Przed południem usłyszałem straszny huk. Samoloty zaczęły bombardować mosty. Po tym nalocie w naszym szpitalu pojawiło się sporo cywilów - dodaje uczestnik wojny obronnej.

Uciekał przez mur ze szpitala
Sam miał okazję przeżyć takie bombardowanie, gdy nazajutrz pociągiem jechał z innymi rannymi do szpitala w Rzeszowie. Choć transport był oznaczony czerwonym krzyżem, lotnicy niemieccy wzięli go na cel pod Brzeskiem. Tych, którzy ocaleli, a wśród nich Stanisława Skupienia, sanitariusze przetransportowali samochodem do Rzeszowa.

Gdy do miasta wkroczyli Niemcy chrzanowianin dowiedział się, że jest na liście osób przeznaczonych do wywiezienia do Niemiec.
- Pielęgniarka poradziła mi, że wpisze mnie na listę zmarłych, a ja muszę uciekać. Przebrałem się w cywilne ubrania i przez mur wydostałem na zewnątrz. Nie miałem żadnych dokumentów. Mimo wszystko postanowiłem wracać do domu - wspomina kombatant.
Podróż do Chrzanowa trwała pięć dni. Podróżował pociągiem, furmankami i na piechotę. Zapamiętał zwłaszcza nocleg w Brzesku, gdzie spał na cegłach w zburzonym więzieniu. Towarzystwa dotrzymywały mu ...pchły.

W końcu dotarł do domu. Jeszcze później, bo w listopadzie 1939 roku, z wojennej tułaczki wrócił jego starszy brat Jan, który do niewoli dostał się pod Pszczyną. Stanisław Skupień ożenił się w 1941 roku ze Stanisławą Oczkowską. Wspólnie przeżyli już 68 lat. Doczekali się szóstki dzieci.
Po wojnie był szewcem, a potem pracował w handlu. Ponad trzydzieści lat temu przeszedł na emeryturę jako kierownik sklepu rybnego w Chrzanowie. Choć ma 96 lat, nadal dopisuje mu pamięć. I czasami wraca do wydarzeń sprzed 70 lat.
- To prawdziwy cud, że wtedy przeżyłem - stwierdza, przeglądając swoje wyblakłe zdjęcie w mundurze, wykonane w 1938 roku po skończeniu szkoły podoficerskiej.

Rzeź pod Krasnymstawem
Wiele przeżył inny kombatant Antoni Tomera z Libiąża. Jego wojenny życiorys mógłby posłużyć jako gotowy scenariusz filmu.
Przed okupacją poszedł na ochotnika do wojska. Służył w jednym z pułków strzelców podhalańskich. Po półtorarocznej służbie wrócił do rodzinnego Libiąża. Tam dostał posadę przy budowie dróg.
- Zarabiałem 150 złotych. Jak na kawalera to była naprawdę dobra pensja. Tuż przed wybuchem wojny pracowałem w Szczakowej. Codziennie widziałem wojskowe pociągi przejeżdżające przez tamtejszą stację - opowiada.
Zmobilizowano go 18 sierpnia 1939 roku. Jako żołnierza 75. pułku piechoty skierowano go na granicę polsko-niemiecką w rejonie Rybnika.
- Rano 1 września rozpoczęło się bombardowanie i ostrzał naszych pozycji. Nie było rady, musieliśmy się wycofać w rejon Oświęcimia i Czechowic-Dziedzic. Pod Krasnymstawem doszło do dużej potyczki z Niemcami. Zginęło sporo moich kolegów. To była prawdziwa rzeź - opowiada 93-letni dziś uczestnik historycznych wydarzeń.
Razem ze swoją jednostką dotarł do Kowla.
- Rosjanie z samolotów rozrzucali ulotki, byśmy nie słuchali dowódców i poddali się. Niedługo potem zostałem wzięty do sowieckiej niewoli i przewieziony do Rosji. Udało mi się jednak uciec. Z kolegą wskoczyłem do pociągu wiozącego drewno i ukryłem się. Podróżowaliśmy czym się dało, aż dotarliśmy do Lwowa. Trochę znałem miasto, bo kilka razy defilowałem tam będąc w wojsku - relacjonuje Antoni Tomera.

Pomagał więźniom z Oświęcimia
Przeprawił się przez San, a potem dotarł aż do Krakowa. Do domu wrócił z wojennej tułaczki w październiku 1939 roku. W Libiążu wrócił do dawnej pracy. Od razu zaangażował się w działalność Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego potem na Armię Krajową.
- Pracując w drogownictwie miałem mocne papiery, dzięki którym bez wzbudzania podejrzeć poruszałem się po całej okolicy. Nawet w nocy, gdy obowiązywała godzina policyjna. Pomagaliśmy uciekinierom z obozów. W grudniu 1942 roku pomogliśmy czterem więźniom, którzy uciekli z obozu Auschwitz. Czekaliśmy na nich w Broszkowicach, a potem przeprowadziliśmy ich w bezpieczne miejsce. Jednak jakiś czas potem Niemcy aresztowali przedwojennego wójta Andrzeja Harata, który zorganizował konspirację w Libiążu. Gdy się o tym dowiedziałem, zacząłem się ukrywać. Bałem się, że załamie się w śledztwie. Jednak po pewnym czasie i ja zostałem aresztowany - opowiada libiąski kombatant o wydarzeniach sprzed blisko 70 lat.

Choć niczego mu nie udowodniono, jako „politycznie podejrzany” trafił do obozów Gross-Rosen, w Buchenwaldzie i Mittelbau-Dora.
- Wiele razy ocierałem się o śmierć, jednak jakoś wychodziłem z opresji. Czasem dzięki przypadkowi. Pamiętam, jak w obozie Gross-Rosen jeden z kapo na wiadomość, że jestem z okolic Chrzanowa, zapytał: „A znasz może Staszka Oczkowskiego?” Nie znałem nikogo takiego. Mimo to odpowiedziałem: „Tak, oczywiście. Chodziliśmy razem do szkoły i pracowaliśmy razem we Fabloku”. Dzięki temu dostałem w obozie lżejszą pracę jako murarz - dodaje Antoni Tomera.

Ostatecznie udało mu się uciec z obozu. Zakończenie wojny zastało go w Sudetach. Ukrywającemu się mieszkańcowi Libiąża pomogli czescy partyzanci.
Po wojnie wrócił do pracy w drogownictwie. Potem przez ponad trzydzieści lat pracował w kopalni „Janina”, skąd w połowie lat siedemdziesiątych przeszedł na emeryturę. W uznaniu wojennych zasług otrzymał wiele odznaczeń i medali (m.in. Krzyż Walecznych). Awansowano go też na stopień porucznika.
Marek Oratowski

Wystawa i medale
Obchody Dnia Weterana z okazji 70. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej zaplanowano w Chrzanowie na 2 września. O godz. 12.15 kwiaty złożone zostaną pod tablicą przy kościele św. Mikołaja oraz na mogile żołnierzy na chrzanowskim cmentarzu. O godz. 13 w Domu Urbańczyka uczestnicy wojny obronnej 1939 roku dostaną pamiątkowe medale. Zarząd Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych wystąpił o uhonorowanie swoich ośmiu członków: Józefa Bromboszcza, Alojzego Kowalskiego, Albina Odrzywołka, Stanisława Skupienia, Roberta Wądrzyka (wszyscy Chrzanów), Antoniego Tomerę (Libiąż), Jana Niewiedziała (Luszowice) i Józefa Łenyka (Płaza). Otwarte zostaną też wystawy „Życie sportowe żołnierzy polskich w niewoli niemieckiej w latach 1939-45” oraz „Książka w obozach polskich jeńców wojennych na terenie III Rzeszy i krajów okupowanych (1939-45)”.
4 września o godz. 12 w sali marmurowej USC w Chrzanowie dr Teofil Gąsiorowski wygłosi wykład „Śląskie i Zagłębiowskie Bataliony Obrony Narodowej 1939 r.”.

Przełom nr 34 (902) 26.08.2009